No już lepiej – uśmiechnął się pod nosem – głodna jesteś?
- Tak – to już był prawie szept i Krzysztof niespodziewanie dla siebie samego poczuł przypływ jakiegoś nad nią zlitowania.
Szybko przygotował zatem kilka kanapek i gdy były gotowe akurat ugotowała się woda, więc zrobił herbatę, sobie kawę i niosąc to wszystko wrócił do pokoju. Dziewczyna siedziała jakaś taka skulona, jakby skurczona… Wyglądała trochę jak przemoknięty kot, który nie zdążył w porę schronić się przed deszczem. Zrobiło mu się jej jakoś dziwnie żal, a kiedy zaczęła jeść, to zauważył, że musiała być rzeczywiście bardzo głodna, bo kanapki zniknęły błyskawicznie, a herbata – mimo, że gorąca – również szybko zniknęła ze szklanki. Poczuł jeszcze większe jakieś do niej dziwne współczucie… sam nie wiedział dlaczego… ale Monika robiła naprawdę wrażenie, jakby nie jadła od wielu godzin i Krzysztof zaczął się zastanawiać nie tylko nad tym kim ona jest, ale również nad tym skąd się wzięła, czym się zajmuje i jak wygląda jej życie. Zanim jednak zdążył o cokolwiek zapytać, dziewczyna odezwała się sama i dopiero wtedy złapał się na tym, że bacznie się jej przygląda, a to jednak trochę jest niegrzeczne.
- Nie gap się – w jej głosie było, owszem, trochę opryskliwości, ale jednocześnie trochę też smutku, zniecierpliwienia, znużenia – przepraszam, niech pan się nie gapi – poprawiła się.
- No dobrze, to ja przepraszam – odpowiedział lekko zawstydzony swoim zachowaniem – opowiedz coś o sobie.
- Co chce pan wiedzieć?
- Cokolwiek… na przykład gdzie mieszkasz…
- Nigdzie – w tonie jej głosu wyczuł jakby od razu urosły jej pazury.
- Ej… znowu zaczynasz kłamać…
- Nie, nie kłamię… nie tym razem… – i właśnie wtedy w jej ciemnobrązowych oczach pojawiły się łzy i Krzysztof poczuł się zupełnie bezradny.
Nie wiedział co ma teraz ze sobą zrobić, jak się zachować… przecież nie wstanie i nie przytuli jej, mówiąc „wszystko będzie dobrze”, bo po pierwsze nie miałby w sobie aż tyle odwagi, a po drugie… podskórnie wyczuwał, że wcale nie będzie dobrze, że coś w niej tkwi niczym zadra, coś w niej jest przejmująco smutnego, coś ma w oczach takiego, co mówiło, wręcz krzyczało „pomóż mi!”. Ale dopiero to co powiedziała chwilę później wprawiło go w takie osłupienie, że – mimo swoich lat – poczuł się jak dziecko, które w swej bezradności kompletnie nie ma pojęcia jak się zachować.
- Jestem sama, nie mam nikogo, zwiałam z domu dziecka – nie patrzyła na niego, tylko gdzieś w podłogę, jakby szukając podpowiedzi, albo pokładów odwagi do tego, co mówiła.
– Mieszkam gdzie się da, u koleżanek, czasem po klatkach schodowych, czasem w parku jak jest ciepło…
- Kiedy uciekłaś? – Krzysztof nie bardzo wiedział, co powiedzieć i to było jedyne, co wydawało mu się rozsądnym pytaniem, choć i tak zabrzmiało głupio i sztucznie, jakby pytał o coś kompletnie abstrakcyjnego.
- Tydzień temu… Zabrałam kilka rzeczy… żebym miała się w co ubrać… Nie kradnę jeśli nie muszę…
- Na pewno cię szukają, na pewno policja już zawiadomiona… znajdą cię prędzej czy później.
- Wiem… zawiozą z powrotem, a ja znowu ucieknę…
Te ostatnie słowa nie zabrzmiały wcale jak zuchwała groźba, tylko raczej jak rozpaczliwa prośba, jakby dziewczyna błagała o ratunek, jakby nagle Krzysztof miał być ostatnim człowiekiem na świecie, który mógłby jej pomóc. I tak właśnie – niezrozumiale dla samego siebie – się poczuł. Z jednej zatem strony wkurzała go swoimi gówniarskimi zapewnieniami, ale z drugiej… czuł wyraźnie, że Monika (o ile rzeczywiście tak miała na imię, ale przyjął – póki co – że tak właśnie jest) naprawdę jest skrzywdzoną przez… los? życie? ludzi? młodą kobietą. I stało się, że coś w nim pękło. Coś się złamało… jakby nagle cały świat – z drzewami i niebem – krzyczał do niego, wstawiając się za dziewczyną.
- Wiesz co muszę teraz zrobić… – powiedział i jakoś nie poznawał własnego głosu.
- Wiem, ale niech pan tego nie robi – wstała i skierowała się w stronę wyjścia – zniknę i będziemy udawać, że mnie tu nie było… Dziękuję za herbatę i kanapki…
- Siadaj…
Dziewczyna zawisła w bezruchu, nie wiedząc zdaje się czy ma jednak wychodzić, czy zostać. Popatrzyła na niego tymi swoimi ciemnobrązowymi oczami, w których zaczaiła się jakaś nieznana mu dotąd nuta, której nie potrafił nazwać. Było to jakby pomieszanie niezrozumienia z nadzieją, z wdzięcznością, ze złością… Usiadła na powrót i patrzyła na niego wyczekująco. Krzysztof natomiast kompletnie nie miał pojęcia ani dlaczego kazał jej zostać, ani co dalej robić, ani nawet jak się ma teraz zachować. Jedno co wiedział na pewno, to konieczność zrobienia czegoś… może pierwszy raz od dawna… nie dla siebie, ale dla kogoś, kogo zupełnie nie znał, o kim nie wiedział całkiem nic, kto nagle wtargnął w jego życie jakoś bez zapowiedzi, jakoś bez poprawności i bez sensu w końcu… Westchnął ciężko, wstał i zapalił papierosa.
- Da mi pan też? – zapytała.
- Nie, jesteś za młoda…
- Palę od dziecka…
- I co z tego? Nie i koniec… Zrobimy tak… Jutro lecę do Kopenhagi. Przed wyjazdem zawiozę cię z powrotem, a potem zobaczymy co będzie dalej. Dzisiaj, jak chcesz, możesz zostać u mnie. Zjesz jak człowiek, doprowadzisz się do porządku, a jutro wrócisz tam, gdzie… musisz… A potem… zobaczymy…
- Nie ma mowy!! – w jej oczach pojawiło się przerażenie – nie wrócę tam!
- Wrócisz… załatwię, że nic ci nie zrobią.
- Ciekawe jak… zresztą i tak zwieję znowu…
- Trudno… tak czy siak – jutro zawiozę cię tam gdzie muszę – nie mógł pojąć, dlaczego przez gardło nie przechodzi mu „dom dziecka” – To postanowione. Dzisiaj zostaniesz tutaj… pewnie będę tego żałował, ale… porozmawiamy później, dobrze?
Monika pokiwała głową i było w tym trochę zrezygnowania, ale i trochę jakiejś ulgi. W jej oczach już nie było łez, za to jej spojrzenie zrobiło się teraz spokojne, jakby wyciszone… niemal kamienne. Krzysztof odniósł wrażenie, że może niekoniecznie tego akurat się spodziewała, ale i on sam nie mógł wyjść z zadziwienia, że z jego ust taka wyszła propozycja. Czuł jednakowoż, że powi-nien był właśnie w ten sposób postąpić, że tego wymagała od niego sytuacja, a może raczej jakaś resztka przyzwoitości, jaka się w nim jeszcze tliła. Nie uważał się bowiem za dobrego człowieka, choć nie twierdził też, że był jakimś zimnym sukinsynem… Ot, po prostu starzejący się powoli facet, któremu w życiu niewiele wyszło, który w zasadzie niczego wielkiego nie osiągnął, a to co go dotąd spotkało było może po prostu ciągiem nieprzewidzianych zbiegów okoliczności, jakkolwiek byłyby to okoliczności tragiczne.
- Mieszkasz sam? Yyyyy.. pan..? mieszka sam – zaplątała się lekko.
- Tak
- Czemu?
- A co to za pytanie?? Czemu pytasz?
- Temu – wskazała wzrokiem na oprawiony w ramki portret stojący na półce z książkami.
- A nie za dużo byś chciała wiedzieć…? Zresztą… możesz mi mówić „ty” – lekko się zirytował, ale zaraz mu przeszło – nawet tak wolę… Nie lubię jak się do mnie mówi „pan”… czuję się wtedy jeszcze starszy niż jestem w rzeczywistości…
- Nie jesteś stary…
- Jestem… i na tym poprzestańmy… A to… moja żona… nie żyje…
- Przepraszam – to był prawie szept.
- Nie masz za co przepraszać… Już się pogodziłem – kłamał.
- Nieprawda, nie pogodziłeś się – łatwo jej przyszło przejść do porządku dziennego nad mówieniem do niego przez „ty”.
- A co ty możesz wiedzieć – zirytował się znowu – co możesz…? Nic nie wiesz… Dobra, koniec gadania o głupotach, zrobię jakiś obiad, zajmij się czymś
- Pomogę…
- Nie ma potrzeby – prawie warknął i zrobiło mu się głupio – poradzę sobie, siedź i się czymś zajmij.
- Pomogę – uśmiechnęła się ni z tego ni z owego i wstała – co zrobimy do jedzenia?
Krzysztof błyskawicznie przeleciał w pamięci zawartość swoich szafek i lodówki. Skupił się i powiedział:
- Myślę, że zamówimy pizzę…
- Eee tam.. Coś wymyślimy – Monika nadal była jakoś promiennie uśmiechnięta, czym wprawiła go w zadziwienie, graniczące z zakłopotaniem – mogę pogrzebać w kuchni?
- Możesz, ale nie licz na cuda…
- Zobaczymy – poszła w stronę kuchni i przez ramię rzuciła – na razie siedź, zobaczymy co się da zrobić.
Krzysztof sam nie mógł zrozumieć, dlaczego tak potulnie posłuchał i został w pokoju. Ale była to dla niego w sumie sytuacja tyleż niespotykana, co wygodna i nawet rozsiadł się wygodniej, ale tylko na chwilę, bo zaraz wstał, żeby włączyć jakąś muzykę. Chwilę się zastanawiał i w końcu zdecydował się na „Tarkus”. Może to i nie był najlepszy pomysł, ale po prostu płyta rzuciła mu się w oczy.
- Masz chociaż ziemniaki? – dobiegło z kuchni, kiedy już z powrotem siedział w fotelu. Oznaczało to, że jego plany na pizzę były coraz bardziej realne.
- Chyba są…
- Nie widzę… A! Są, już znalazłam…
- To może jednak ta pizza…?
- Nie, damy radę – znów usłyszał uśmiech w jej głosie i nie rozumiał, dlaczego go to tak cieszy.
To było dziwne zjawisko. Krzysztof popijał kawę małymi łyczkami, wsłuchiwał się w niepokojące brzmienie ELP i jednocześnie słyszał dobiegające z kuchni dźwięki. Nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatni raz była taka sytuacja i jakoś… nie próbował tego nawet definiować. Na jakieś 40 minut po prostu zapomniał o Kopenhadze, o dziwaczności tej sytuacji, o próbach jej rozwiązania i nawet przez moment przebiegło mu przez głowę, że mogłoby tak zostać na stałe, ale szybko opa-miętał się, wracając do rzeczywistości. 40 minut, bo mniej więcej tyle trwała płyta… Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki wstał, wrzucił do odtwarzacza jakąś następną, losowo wybraną płytę i z telefonem w ręce poszedł do łazienki.
- Tomek? Cześć – mówił do telefonu bardzo cicho, żeby nie było słychać przez drzwi.
– Słuchaj… taka sprawa… Wiesz coś o poszukiwaniach jakiejś uciekinierki z domu dziecka? Macie jakieś zgłoszenie? – chwila ciszy – Rozumiem… jak się nazywa? – chwila ciszy – jak wygląda? Jak jest ubrana? – chwila ciszy – Słuchaj… Ona jest u mnie… Załatw to jakoś… Nie wiem jak… Jutro przed południem odwiozę ją tam gdzie trzeba… Zawiadom ich, że jest bezpieczna, że nic jej nie grozi… Kurwa, załatw to jakoś, masz swoje sposoby…! Nie jesteś w policji od 10 minut, ani nawet od dwóch dni, poradzisz… Jutro… lecę do Kopenhagi w południe i zanim pojadę na lotnisko to ją odwiozę, tylko podaj mi adres… aha… wiem, wiem gdzie to jest… Dobra, dzięki stary, masz u mnie dług, trzymaj się – Krzysztof odkręcił kran, poczekał chwilę żeby wszystko było w miarę wiarygodne i wrócił do pokoju.
Ku jego zdumieniu, na stole stały talerze z parującym czymś, czego nie był w stanie jedno-znacznie nazwać, ale co wyglądało i pachniało bardzo apetycznie. Monika siedziała i czekała na niego z wyrazem dumy w oczach. Nie bardzo mógł uwierzyć, że to wszystko, co na niego oczekiwało powstało dzięki temu co miał w domu, ale musiał – nie miał innego wyjścia – przyjąć do wiadomości, że tak właśnie było.
- Co to? – zapytał i nie brzmiało to jakoś bardzo inteligentnie.
- Jedzenie – odpowiedziała – pogrzebałam trochę i znalazłam coś tam… nie wiem jak to nazwać, bo to raczej radosna twórczość, ale myślę, że nie jest szkodliwe – w jej oczach zapaliły się dziwne iskierki, których dotąd u niej nie zauważył – mam nadzieję, że będzie ci smakować.
- Sądzę, że tak, bo wygląda apetycznie – odpowiedział i zasiadł do stołu.
Cokolwiek to było – było wyśmienite. Były tam na pewno ziemniaki, jakieś warzywa i mielone mięso, a wszystko to w specyficzny sposób pomieszane, świetnie przyrządzone, doskonale przyprawione i podlane pysznym sosem. Zniknęło z talerzy tak szybko, jak tylko potrafią znikać najznakomitsze frykasy. Oboje przez ten czas nie odzywali się do siebie, zajęci pochłanianiem obiadu i dopiero, kiedy talerze były puste Krzysztof zapytał:
- Czego się napijesz?
- Masz piwo?
- Nawet jak bym miał, to wiesz…. Zapomnij… Ale i tak nie mam – uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia – herbatę, ewentualnie kawę mogę zaproponować…
- A masz rozpuszczalną? I mleko?
- Chyba mam… tak sądzę – znowu pomyślał o tym, że jednak warto czasem uzupełnić zapasy o rzeczy pozornie nieprzydatne – pustki u mnie, bo jutro lecę do Kopenhagi – kłamał jak z nut, bo w zasadzie to prawie zawsze były pustki, pomijając rzecz jasna kawę i rzeczy najpotrzebniejsze.
- To poproszę o kawę – Monika po raz kolejny się uśmiechnęła i Krzysztof stwierdził, że kiedy się uśmiecha jest jeszcze ładniejsza – a w ogóle to może ja zrobię…?
- No bez przesady – odpowiedział – zrobiłaś pyszny obiad, a to niby ja jestem gospoda-rzem…
Poszedł do kuchni i nalał wody do elektrycznego czajnika. Poszukał i znalazł kawę rozpuszczalną, ale mleka – rzecz jasna – nie było, tylko kilka jednorazowych śmietanek. Zapytał czy może być i – otrzymawszy twierdzącą odpowiedź – zrobił kawę i przyniósł do pokoju.
- Nie pijesz czasem za dużo kawy? – zapytała dziewczyna.
- Oczywiście, że tak – odpowiedział – zamiast zadawać nic nie wnoszące pytania, lepiej opowiedz coś o sobie.
- Ale co?
- Najlepiej wszystko… Skąd się wzięłaś, co robisz, jaka jesteś, jak to się stało, że nie masz nikogo..? – już wiedział, że to ostatnie pytanie było co najmniej nie na miejscu, bo jej oczy znów zrobiły się zimne i kamienne.
- I po co ci to? I tak jutro już się rozstaniemy i nigdy więcej mnie nie zobaczysz… A za dwa dni zapomnisz, że istnieję…
- Skąd wiesz? Skąd wiesz co będzie jutro? Skąd wiesz co będzie pojutrze?
- Wiem jedno – głos Moniki zabrzmiał niemal metalicznie – będzie tak samo jak wczoraj i przedwczoraj, czyli chujowo.
- Ej, ej… Nie musisz wulgaryzować…
- Bo? A może inaczej nie potrafię?
- Nie dramatyzuj…
- A co ty wiesz..? – przerwała mu w pół zdania – gówno wiesz…
Cisza jaka nastała w tym momencie była niemal głośna. Zawisła pomiędzy nimi niczym wrogość. Krzysztof pojmował, owszem, że dziewczyna jest po przejściach, ale nie rozumiał dlaczego ona uważa, że tylko ona, że on, Krzysztof, nie ma za sobą ciężkich dni, miesięcy, lat… Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy, jakby oboje zastanawiali się, które z nich pierwsze zaatakuje. I wtedy stała się rzecz niesłychana – dziewczyna spuściła wzrok i wyszeptała niemal bezgłośne „przepraszam”, a Krzysztof w tym momencie poczuł jak zrobiło mu się – po raz kolejny – głupio. W końcu ona miał dopiero 17 lat… prawie… A on… Przeżył kawał życia i wszystko co go spotkało było konsekwencją czegoś. Ona zaś prawdopodobnie nie miała żadnego wpływu na swój los, choć pojęcia nie miał co siedzi w niej, gdzieś głęboko prawdopodobnie ukryte, gdzieś na dnie serca, na dnie duszy, czymkolwiek by ona (ta dusza) była.
- Ojciec był żołnierzem – powiedziała tak cicho, że niemal niesłyszalnie – przepadł gdzieś na misji… nigdy go nie znaleźli… mówili, że zginął, ale… matka zaczęła pić… zabił ją samochód jak pijana zatoczyła się na ulicę wracając w nocy z kolejnej libacji… rok temu… Brat… nie wiem gdzie jest… jest młodszy o 3 lata i zabrali go do innego domu dziecka… Za rok zdawałabym maturę, ale przerwałam szkołę… w domu dziecka uczę się gotować… w szkole gastronomicznej… Jak tylko skończył się rok szkolny to poczekałam jeszcze kilka dni i zwiałam… chciałam go szukać, ale nie wiem jak i gdzie… starałam się nie kraść, ale czasem po prostu nie miałam co jeść… przedwczoraj mama koleżanki, u której zostawiłam swoje rzeczy postanowiła zawiadomić policję, więc tam już nie mogę wrócić… co jeszcze mam ci powiedzieć...? Dasz mi w końcu papierosa?
- Nie, nie dam…
- Proszę – podniosła głowę i zobaczył szkliste krople łez, spływające po policzkach – jednego, więcej już nie będę palić u ciebie…
- Papieros nic ci nie pomoże…
- Proszę…
Krzysztof westchnął ciężko i klnąc w duchu na samego siebie podsunął jej paczkę z papierosami i zapalniczkę. Drżały jej ręce, kiedy zapalała…
- Dziękuję… To tylko kwestia zrobienia czegoś z rękami – mówiła wciąż bardzo cicho.
Cisza wypełniała pokój tak gęsto, że wydawać by się mogło, że nawet deszcz za oknem mniej gęsty jest niż ona. Zawisła między dwojgiem ludzi – całkiem od siebie różnych, całkiem z in-nych światów, zupełnie – zdawać by się mogło – nie pasujących ani do siebie, ani do tej sytuacji… I różnica wieku była tym, co różniło ich akurat najmniej. Nie było niczego jednak, zupełnie niczego, co zmąciłoby jakąś dziwną więź, która niż tego ni z owego pojawiła się między nimi – wbrew wszystkiemu co nakazywałby rozsądek. Krzysztof milczał, bo nie bardzo wiedział co powiedzieć, Monika milczała, bo pewnie zadra w jej sercu na nowo dała o sobie znać… Nieuchwytność zaś tego co wybrzmiało przed chwilą zaistniała tak mocno, że nic tylko śmierć jest może mocniejsza.
- I tak uważam, że nie powinnaś palić – głos Krzysztofa zabrzmiał nagle niczym alarmowy dzwonek, zakłócając ciszę – jesteś młoda i po co ci to..?
- Ty też nie powinieneś – było to coś tak oczywistego, że w zasadzie nie znalazł żadnej błyskotliwej, ani żadnej innej odpowiedzi.
- Oj… ja to co innego – sam nie wierzył w to co mówił – ja jestem stary i… – zawiesił głos.
- I…? – Monika zapytała w taki sposób, że nie mógł nie odpowiedzieć.
- I nikomu nie potrzebny – jeszcze mówiąc to miał wrażenie, że się nad sobą rozczula.
- Chrzanisz…
- Oj… – i to było jedyne na co było go stać.
- Nie „oj”, tylko tak. Chrzanisz…
- Niech ci będzie… Ale… – dźwięk dzwonka telefonu wybawił go z kłopotu. Dzwonił Tomasz.
– Przepraszam, muszę odebrać.
Wyszedł do kuchni i próbował udawać konspiratora.
- No cześć… dobra… tak zrobimy, dzięki stary, jestem twoim dłużnikiem – wrócił i usiadł z powrotem. – Będzie tak – powiedział do dziewczyny – jutro, ulicę wcześniej przesiądziesz się do policyjnego radiowozu i to policja zawiezie cię na miejsce. Tak musi być, bo inaczej mógłbym mieć poważne kłopoty. Za to załatwiłem, że nie będziesz miała problemów po powrocie, dobrze?
- Dobrze – odpowiedziała niespodziewanie potulnie, ze spuszczoną głową.
- Zrozum, że mogliby mnie oskarżyć o… Bóg wie co… A wrócić i tak przecież musisz… Nie ma mowy, żeby było inaczej… Ale to jutro, dzisiaj zostajesz u mnie… Pogadamy jeszcze o tym i o owym… Natomiast obiecuję ci, że jak wrócę z Kopenhagi…
- Nie obiecuj niczego, czego nie dotrzymasz – przerwała mu i w jej głosie wyraźnie wyczuł… może nie złość, może nie irytację, może nie opryskliwość… ale raczej niewiarę i zrezygnowanie.
Szukał słów, które zabrzmią wystarczająco wiarygodnie, które zapewnią, które przekonają… Żadne jednak nie były w stanie zabrzmieć wystarczająco naturalnie, nie znalazł w sobie słów, tonu, brzmienia, które wyraziłyby jego pewność i złamały barierę niewiary, którą wyczuł w jej głosie. Jednak wiedział doskonale, że jeśli w tej chwili po prostu zamilknie, to tylko utwierdzi ją w przekonaniu, że jest łajdakiem, który rzuca słowa na wiatr. Zebrał się zatem w sobie, westchnął ciężko i wstał. Przeszedł się po pokoju tam i z powrotem kilka razy… Monika najpierw bacznie wodziła za nim wzrokiem, ale po chwili spuściła oczy i wpatrywała się w podłogę, jakby tam szukając odpowiedzi.
- Moja żona umierała w szpitalu, a ja siedziałem przy jej łóżku dniami i nocami – jego głos zabrzmiał tak, że podniosła głowę, a w oczach miała wyczekiwanie. – Nie mogłem jej pomóc w żaden sposób… miała 30 lat… i umierała na moich oczach, coraz bardziej słabnąc i niknąc… A ja patrzyłem na nią i zapewniałem ją, że za kilka dni wróci do domu i wszystko będzie jak dawniej… A ona doskonale wiedziała, że nie umiem tak kłamać, żeby to było przekonujące, ale nie powiedziała o tym ani słowa… a ja wiedziałem, że ona wie… I wymogła na mnie obietnicę… że skoro nie mogłem jej pomóc, to pomogę kiedyś komuś, kto będzie w beznadziejnej sytuacji – mówił głosem łamiącym się z bólu. – Miała 30 la, a ja nie byłem w stanie zrobić niczego, żeby ją ratować…
Zatrzymał się przy oknie, przez długą chwilę wpatrując się w deszcz nieustannie lejący na miasto. Zawisł w milczeniu na dłuższą chwilę, starając się dobrać słowa w taki sposób, żeby zabrzmiały wiarygodnie, a jednocześnie – mimo wszystko – w miarę logicznie. Wiedział, że żadne słowa nie wyrażą tego co czuł, co myślał… Ale wiedział też, że jeśli teraz czegoś nie powie, czegoś nie zrobi, to do końca życia będzie z tego powodu umierał co sekundę. Odwrócił się w jej stronę, a w oczach miał już decyzję.
- Chodź tu do mnie – powiedział, a Monika bez słowa wstała i podeszła. Ujął ją za ramiona i patrząc intensywnie i głęboko w jej brązowe oczy powiedział – ona miała 30 lat, rozumiesz? I umarła na moich rękach, rozumiesz? Więc nie gadaj mi, do jasnej cholery, że obiecuję coś, czego nie dotrzymam!! Skąd mogę wiedzieć co będzie jutro, pojutrze…? Ale wiem, że nie gadam żeby gadać, tylko mówię to co mam w sobie, rozumiesz?
Zabrzmiało to dość dramatycznie i Krzysztof czuł, że nie znalazł odpowiednich słów, nie znalazł w sobie takiej odpowiedzi, która byłaby wyrazicielką tego co myślał. Ale właśnie wtedy stała się rzecz niezwykła. Dziewczyna – ni z tego ni z owego – uwolniła się z jego dłoni trzymających jej ramiona i całą sobą przytuliła się do niego. A on stał z rękami zawiśniętymi w powietrzu i ze wzrokiem zawiśniętym w przestrzeni i z myślami zawiśniętymi w niezrozumieniu… i dopiero po dłuższej chwili delikatnie objął jej plecy i pogłaskał po włosach, nie mając zupełnie pojęcia co zrobić – ze sobą, z rękami, z myślami…
Gwałtownie oderwała się od niego, jakby nagle się opamiętała, jakby nagle od jego ramion poraził ją prąd. Cofnęła się, niemal się skurczyła, tak, jak gdyby zrobiła coś strasznego i teraz miała za to zostać ukarana. Jednocześnie w jej oczach wyraźnie było widać reakcję obronną, jej wzrok mówił "powiedz o tym komuś, a zabiję"... Jednak to przerażenie zwyciężyło.
- Przepraszam - szepnęła i jeszcze bardziej skurczyła się w sobie.
- Za co? - zapytał Krzysztof, doskonale wiedząc o czym mówi
- Nie powinnam... nie powinnam... nie wolno...
- Przestań – przerwał jej – przestań... po prostu... po prostu przestań gadać od rzeczy – rozłożył ręce, jakby nie wiedział co jeszcze można dodać, co, oprócz oczywistości tego co powiedział, należałoby jeszcze dopowiedzieć. – Nie myśl głupio i głupio nie gadaj...
Zdawało się, że Monika zrozumiała to wszystko co chciał jej powiedzieć, bo niespodziewanie na jej twarzy pojawił się uśmiech, a jej ciało naraz wyraźnie rozluźniło się, pięści przestały być zaciśnięte, a z oczu zniknęły błyskawice.
- Wiesz co... – powiedziała bardzo cichutko, z uśmiechem nie tylko na ustach, ale też w brą-zowych oczach – wiesz... dziękuję... Chyba potrzebowałam tego bardziej niż mi się zdawało.
- Wiesz co... nie masz za co dziękować tak samo, jak nie masz za co przepraszać – Krzysztof próbował, starał się, żeby jego uśmiech wyglądał ciepło – akurat na to zawsze możesz liczyć...
- Naprawdę?? – dziewczyna robiła wrażenie szczerze zadziwionej, a jednocześnie najszczerzej ucieszonej. – Naprawdę? Lepiej nie składaj takich zobowiązań, bo jeszcze któregoś dnia zechcę wyegzekwować... – filuternie przymrużyła oko.
- Matko... a co to takiego przytulić...?
Ciąg dalszy nastąpi ....................
Jacek Piecuch