W poprzednich odcinkach w skróconej formie opisałam powolny upadek ustrzyckiego szpitala i jego sytuację dziś. Wiadomo, że sytuacja finansowa szpitala jest zła, zadłużenie rośnie, realny kontrakt maleje i co najgorsze coraz bardziej kurczy się personel medyczny. W takiej sytuacji zdawać by się mogło, że szpital nasz nie ma już żadnych szans, aby dalej trwać. Otóż chcę tu napisać z całą mocą, że jeżeli dziś pozwolimy jako mieszkańcy powiatu, czy turyści odwiedzający Bieszczady na to, aby zlikwidowano chociażby jeden oddział w szpitalu ustrzyckim, to pozwolimy na likwidację i zamknięcie szpitala. Dobrze czytacie, likwidacja jednego oddziału w 100% pociągnie likwidację kolejnego a w konsekwencji zamknięcie szpitala.
Zarzucą mi niektórzy, że w jednym odcinku piszę o dramatycznej sytuacji szpitala a w następnym o braku zgody na jego restrukturyzację. Tylko zadam pytanie tym wszystkim restrukturyzującym, aby się pochwalili, gdzie udało im się jakikolwiek szpital powiatowy uratować, gdy polikwidowali część oddziałów. O ile ma to sens w wielkich molochach szpitalnych, gdzie niektóre oddziały dublują się niemal na tej samej ulicy, to zupełnie mija się to z celem w małym mieście powiatowym, gdzie cztery podstawowe oddziały decydują o życiu lub śmierci jego mieszkańców. Zdaję sobie sprawę, że decydenci oraz około 15-30% mieszkańców powiatu bieszczadzkiego nie korzysta i raczej nie skorzysta z usług ustrzyckiego szpitala, ponieważ stać ich na prywatne wizyty lekarskie lub mają możliwości, aby leczyć się w szpitalach specjalistycznych o wyższych referencjach.
Niestety większość ludzi skazana jest na nasz szpital i dla nich on musi istnieć oraz dla tych, którzy w stanach nagłych, w stanach zagrożenia życia muszą być natychmiast hospitalizowani.
Słyszałam kiedyś opinię, od pewnego mieszkańca Ustrzyk Dolnych, że przecież zawały, udary i tak karetkami wożą do Sanoka to po co nam szpital. Spytałam tego człowieka, czy kiedykolwiek leżał w szpitalu. Odpowiedział, że nie, bo nie choruje. Ta sytuacja pokazuje, że najwięcej do powiedzenia o szpitalu mają ci co nie mają pojęcia o jego funkcjonowaniu a w szpitalu byli tylko w odwiedzinach. A szpital to organizm połączony organizm, który przestaje prawidłowo działać, gdy bezmyślnie wyjmie się z niego chociaż jedno ogniwo. Takim newralgicznym elementem szpitala są jego oddziały, które wzajemnie się uzupełniają.
Ktoś kilkadziesiąt lat temu podjął decyzję o budowie w małych powiatowych miasteczkach czterooddziałowych szpitali, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że duże szpitale specjalistyczne lub kliniczne nie są w stanie obsłużyć wszystkich potrzebujących pacjentów. Poza tym w stanie zagrożenia życia nie zawsze można transportować na duże odległości i wtedy jedyną nadzieją dla chorego staje się szpital powiatowy.
To co dotychczas napisałam, nie udowadnia jeszcze, że w szpitalu muszą być cztery podstawowe oddziały tj. chirurgia, ginekologia z położnictwem, pediatria i interna. Dla uzasadnienia swojej tezy posłużę się kilkoma przykładami, których byłam świadkiem podczas mojej dwuletniej pracy w ustrzyckim szpitalu.
Pamiętam jak na oddział internistyczny przywieziono starszą panią, u której wstępnie zdiagnozowano problemy żołądkowe, ponieważ wywiad oraz podstawowe badania tak wskazywały. Pani zaaplikowano leki, kroplówki i stan pacjentki zaczął się poprawiać. Lekarka internistka jednak poprosiła do pacjentki na konsultację lekarza chirurga, który po dokładnym badaniu stwierdził pękający wyrostek robaczkowy, wymagający natychmiastowej operacji. Oczywiście pacjentkę w trybie pilnym przekazano na chirurgię, zoperowano i na pewno uratowano jej życie.
Wyobraźcie sobie teraz, że tą pacjentką jest wasza matka, której współistniejące choroby zamazały obraz kliniczny jaki występuje przy tego typie schorzeniu a pogotowie przywozi ją do ustrzyckiego szpitala, gdzie nie ma oddziału chirurgicznego a jest tylko interna i inne oddziały zachowawcze. W takim szpitalu nie ma lekarza chirurga, nie ma sali operacyjnej a lekarz internista, który tam pracuje codziennie modli się, aby taki przypadek mu się nie przytrafił. Lekarz ten doskonale sobie zdaje sprawę, że bez całodobowych konsultacji lekarza chirurga czy ginekologa zawsze będzie narażony na popełnienie błędu w sztuce lekarskiej. On ma pełną świadomość, że taki nierozpoznany pospolity wyrostek robaczkowy uśmiercił już niejednego pacjenta i obciążył sumienie niepotrzebną śmiercią niejednego lekarza. Pytam więc, czy chcielibyście, aby w takim szpitalu leczono was lub waszych bliskich.
Drugim bardzo wymownym przykładem, przemawiającym za utrzymaniem oddziału ginekologiczno-położniczego jest taka oto sytuacja. Do ordynatora tego oddziału dzwonią z karetki pogotowia, że na ustrzyckiej ulicy krwotoku z dróg rodnych dostała młoda kobieta w wysokiej ciąży, którą już transportują do szpitala. Okazało się, że odkleiło się łożysko i liczy się każda minuta. Dziewczynę natychmiast przewożą na sale operacyjną i dzięki temu ratują jej życie, dziecko niestety nie przeżyło. A teraz pomyślcie, że to mogła być wasza żona lub siostra, której przydarzy się podobne powikłanie podczas ciąży a w Ustrzykach nie ma ginekologii. Pogotowie ratunkowe jedzie z nią do Leska, ale krwotok jest tak duży, że 30 minut to za długo, pacjentka w drodze do szpitala wykrwawia się i umiera.
W tej chwili w Ustrzykach Dolnych rodzi się sto kilkadziesiąt dzieci rocznie, nie jest to liczba, która poraża, ale gdy zostanie w naszym szpitalu zlikwidowany oddział położniczy to te kobiety muszą dojechać do Leska. Z najbardziej oddalonego miejsca w naszym powiecie jest to około 70 km, które dla niektórych kobiet musi skończyć się porodem w karetce lub w domu. Przy dzisiejszych warunkach lokalowych w szpitalu leskim, gdzie już jest za ciasno, zwiększenie liczby pacjentek w drastyczny sposób pogorszy komfort rodzących albo skończy się odmową przyjęcia na oddział ze względu na brak miejsc. Czy zadał sobie ktoś pytanie, gdzie wtedy będą rodzić pacjentki z Bieszczad? Pojadą do Brzozowa, Przemyśla czy może wrócimy do wiejskich akuszerek? Tego właśnie chcecie dla waszych żon, córek czy sióstr?
Po szpitalu w Ustrzykach Dolnych krążą od jakiegoś czasu dziwne informacje o konieczności likwidacji oddziału dziecięcego, czego już absolutnie nie rozumiem, ponieważ był to oddział, gdzie przychody prawie równoważyły się z kosztami (także pośrednimi) lub niewiele były niższe. Na jednym z oficjalnych spotkań z dyrekcją padły takie deklaracje pomimo braku decyzji Zarządu Powiatu co do sposobu restrukturyzacji szpitala o czym poinformował mnie Starosta Bieszczadzki pismem z dnia 04 czerwca 2019r. Takie zachowanie to prawie kalka zdarzeń jakie miały miejsce w marcu 2019 roku, gdy na sesji rady gminy w Ustrzykach Dolnych odczytano list dyrektorki SPZOZ o konieczności likwidacji oddziału ginekologiczno-położniczego a potem na skutek sprzeciwu społeczeństwa nieudolne próby zaprzeczania przez Zarząd powiatu o takiej decyzji.
Likwidacja oddziału pediatrycznego, byłaby to jedna z tych decyzji, która zniszczy jak tsunami cały szpital a po drodze zakończy kariery obecnej dyrekcji szpitala i mam wrażenie wiele szkód wyrządzi w Zarządzie Powiatu.
Znów posłużę się przykładem, dlaczego nie wolno nawet myśleć o likwidacji oddziału dziecięcego, ale dla odmiany na swoim własnym przykładzie. Kilkanaście lat temu moja córka, która choruje na astmę o podłożu alergicznym z wizytą poszła do swojej kuzynki. Przebywając u niej w domu kilkanaście minut zaczęła gwałtownie się dusić. Nieświadomi tego, że w domu jest świnka morska na sierść, której córka jest uczulona, podałam jej wziewne leki, które miały zahamować duszność, nadal siedzieliśmy z córką w mieszkaniu kuzynki. Niestety zamiast poprawy córka zaczęła się dusić coraz mocniej, wystraszona wezwałam pogotowie, które przyjechało po 15 minutach. Jazda do szpitala z duszącym się dzieckiem, któremu nie można było wkłuć się do żył, aby podać sterydy to były najdłuższe minuty w moim życiu. Nie chcę nawet myśleć, czy udałoby się przy tak gwałtownym skurczu oskrzeli dowieść moje dziecko żywe, gdyby oddział dziecięcy znajdował się w Lesku.
Wszyscy rodzice, którzy mają małe dzieci, wiedzą jak szybko i gwałtownie przebiega u nich choroba. Lekarze, którzy nie są pediatrami bardzo często odmawiają diagnozowania małych dzieci, ponieważ jest to ogromna odpowiedzialność. Niejednokrotnie przyjeżdżając z moim synem do lekarza POZ w szpitalu, proszono o konsultacje lekarza pediatrę a wizyta kończyła się przyjęciem na oddział dziecięcy. Znów przyjmijmy hipotezę, że w ustrzyckim szpitalu nie ma oddziału pediatrycznego a do POZ zgłaszają się rodzice z chorymi dziećmi. Najczęściej dzieje się to w nocy, co potwierdzą chyba wszyscy rodzice, choroba rozwija się bardzo gwałtownie, wysoka gorączka, kaszel czy inne niepokojące objawy. Co wtedy zrobi lekarz dyżurny, będzie te dzieci i ich rodziców kierował na oddział dziecięcy do Leska czy zaryzykuje i weźmie na siebie odpowiedzialność za leczenia takiego dziecka? A może wypisze zlecenie na transport sanitarny i karetką takie dziecko przewiozą do Leska na oddział dziecięcy?
A czy potraficie sobie wyobrazić, że jedziecie zimową nocą, własnym transportem, oblodzonymi drogami z chorym dzieckiem z Lutowisk do szpitala w Lesku? Na dodatek stan dziecka pogarsza się minuty na minutę a wy ze strachu o życie dziecka niemal dostajecie zawału. Naprawdę pogodzilibyście się z tym, żeby zlikwidowano oddział dziecięcy a wy bylibyście narażeni na takie stresy?
Na koniec jeszcze jeden przykład z życia a dotyczy naszego oddziału chirurgicznego. Niektórzy z nas pamiętają jak kilkanaście lat temu na drodze Polana – Chrewt miała miejsce katastrofa komunikacyjna w której zginęło kilka osób (nie pamiętam już, ile) a kilkadziesiąt osób zostało rannych. Wtedy większość z tych rannych osób zostało zaopatrzonych w naszym szpitalu a rannych do ustrzyckiego szpitala dowożono prywatnymi samochodami, gdyż brakowało karetek. Piszę o tym dlatego, że ze względu na zwiększającą się w bardzo dużym tempie liczbą turystów w Bieszczadach w tym również samochodów, takie wypadki mogą mieć miejsce także dziś. Na dowód podam kilka cyfr, na szlaki w Bieszczadzkim Parku Narodowym w 2018 roku w okresie od kwietnia do listopada weszło 590 tys. ludzi a w tym roku rekord ten pewnie znowu zostanie pobity. Dołóżmy do tego ponad 200 tys. samochodów które jeżdżą naszymi krętymi, wąskimi i górzystymi drogami i naprawdę nie trzeba zbyt mocno się wysilać, aby wyobrazić sobie, że do takiego wypadku może dojść ponownie.
Zadam zatem pytanie czy turyści przybywający u nas w Bieszczadach na urlopie mogą czuć się bezpiecznie jak nie będzie oddziału chirurgicznego a najbliższa chirurgia będzie w Lesku? Czy w przypadku takiego wypadku, który miałby miejsce np. w Ustrzykach Górnych odległość 70 km do najbliższego szpitala z blokiem chirurgicznym nie będzie ostatnią drogą dla niektórych ofiar wypadku? I proszę niech nie próbują wmawiać mi decydenci, że do takich wypadków zostanie wysłane pogotowie lotnicze, bo nie zawsze ono doleci. W Bieszczadach jest około 30% lotnych dni w roku, liczba ta jest ruchoma i uzależniona od pogody w danym roku, ale zawsze jest to mniej niż połowa.
Zdaję sobie sprawę, że przedstawione przykłady nie mają miejsca codziennie, że mogą mi niektórzy zarzucić, że dramatyzuję. Mam więc do tych wszystkich wątpiących pytanie, czy życie ludzkie można wycenić na pieniądze, czy zdrowie chociażby jednej osoby rannej w wypadku jest mniej warte niż zdrowie i dobytek innej osoby uratowanej w pożarze? Znowu możecie być zdziwieni, dlaczego piszę o pożarach, ale robię to z pełną premedytacją. Dziś ochrona przeciwpożarowa, policja, ratownictwo medyczne finansowane jest z budżetu państwa nie od liczby ugaszonych pożarów, zatrzymanych bandytów czy ratowanych chorych, ale za tzw. gotowość. W tych służbach państwo nie wycenia wykonywanych usług jak w szpitalach, ale zabezpiecza ich finansowanie w całości. Może najwyższa pora, aby takie finansowanie wprowadzić w szpitalach biorąc pod uwagę realne koszty funkcjonowania. Szerzej o takim finasowaniu napiszę w kolejnym odcinku o ustrzyckim szpitalu.
Wracając jeszcze do konieczności utrzymania czterooddziałowego szpitala w Ustrzykach Dolnych chcę zwrócić uwagę na jedną rzecz. Mamy bardzo mało lekarzy, pielęgniarek, rehabilitantów i diagnostów, o których szpitale między sobą walczą bezpardonowo, oferując coraz wyższe stawki. W chwili obecnej likwidacji jakiegokolwiek oddziału jest decyzją nieodwracalną, ponieważ kadra z tych oddziałów momentalnie zostanie zagospodarowana przez inne szpitale i ponownie nie da się jej odtworzyć. Pomysł z likwidacją oddziału ginekologiczno-położniczego, który jako jedyny ma pełną obsadę lekarską i położnych jest irracjonalny. Trudno go wytłumaczyć chociażby i z tego powodu, że obecnie koszty bloku operacyjnego dzielone są na dwa oddziały zabiegowe, czyli chirurgię i ginekologiczno-położniczy. Likwidacja oddziału ginekologiczno-położniczego spowoduje ubytek przychodów z kontraktu, odejście lekarzy ze szpitali a także z przychodni w konsekwencji ich likwidację, co bardzo utrudni dostęp pacjentek do bezpłatnych usług ginekologicznych oraz spowoduje ogromny wzrost kosztów chirurgii.
Wzrost kosztów chirurgii będzie na tyle duży, że jego dalsze utrzymywanie będzie samobójstwem finansowym dla szpitala i w niedługim czasie usłyszymy, że ze względu na wysokie koszty należy zlikwidować oddział chirurgii. Kolejny zlikwidowany oddział spowoduje odejście lekarzy chirurgów, którzy dziś pracują w naszym szpitalu. To z kolei wygeneruje kolejny problem związany z brakiem możliwości obsady lekarskiej w poradni chirurgicznej i zakończy się jej likwidacją. Bardzo trudno a nawet wręcz niemożliwe będzie znalezienie lekarzy chirurgów do poradni, jeżeli w szpitalu nie będzie oddziałów zabiegowych.
Jeżeli jeszcze zlikwiduje się oddział pediatryczny to co zostanie w naszym szpitalu? Interna, oddział rehabilitacyjny i kilka poradni, których koszty poszybują znowu dramatycznie, bo mniejsza liczba pacjentów podniesie koszty funkcjonowania laboratorium, serologii czy RTG. Próba tworzenia nowych oddziałów zachowawczych także mija się z celem, ponieważ już dziś mamy problemy z obsadą lekarską interny, to skąd nagle znajdą się nowi lekarze na przykład do zakładu opiekuńczo-leczniczego, nie mówiąc o dodatkowych pielęgniarkach? Oddział ten jest częściowo płatny przez pacjentów, to rodzi się następne pytanie czy znajdzie się ich aż 45, bo dopiero przy tej liczbie ledwo się one bilansowały. Przy mniejszej liczbie pacjentów w ogóle nie opłaca się tworzenie takiego oddziału, ponieważ jeden oddział deficytowy zastąpimy innym deficytowym i poniesiemy dodatkowe koszty na jego utworzenie. Zupełnie bez sensu.
Pomysł powiększenia oddziału rehabilitacji przy obecnych problemach kadrowych jest tak samo mało realistyczny jak utworzenie zakładu opiekuńczo leczniczego. Dlatego wracamy do punktu wyjścia, czyli konieczności utrzymania czterech podstawowych oddziałów, bo bez nich szpital nie ma racji bytu a mieszkańcy jak i turyści nie będą mogli czuć się bezpiecznie w Bieszczadach. Obowiązkiem naszym, mieszkańców powiatu, ale także turystów, którzy corocznie tłumnie nas odwiedzają jest wywieranie presji na dyrekcję, Zarząd i Radę Powiatu Bieszczadzkiego, aby nie zlikwidowano nam szpitala. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja finansowa szpitala jest dramatyczna, ale rolą władz powiatu jest podjęcie natychmiastowych decyzji, aby to zmienić, łącznie z zabieganiem o uchwalenie przepisów dotyczących oddłużenia szpitali.
Bardzo dużo szkody szpitalowi przyniosły różne pomysły restrukturyzacyjne, o których tylko mówiono a na realizację których brakło odwagi. Informacje, które przedostawały się do opinii publicznej powodowały tylko dalszy odpływ pacjentów, którzy coraz mniej wierzyli, że szpital w Ustrzykach Dolnych się utrzyma. Najbardziej na tym ucierpiała ginekologia z położnictwem, którą już co najmniej od 10 lat chce się zlikwidować a w sprawie której do dziś nie podjęto żadnych decyzji. Dlatego mniej opowiadania a więcej działania powinniśmy sobie życzyć od rządzących abyśmy za rok nie obudzili się bez szpitala w naszym powiecie. Pewne przemyślenia o sposobie funkcjonowania naszego szpitala postaram się przedstawić w następnym odcinku o szpitalu ustrzyckim, do czytania, którego już dziś zapraszam.
Ewa Sudoł