Człowiek, który zatrzymał Gryfskand
Ewa Sudoł:
-jak to się stało, że trafił Pan w Bieszczady i dlaczego w Bieszczady a nie inny teren Polski, Pan człowiek znad morza, marynarz-żołnierz?
Dariusz Wojciechowski:
-gdy podjąłem decyzję o swoim odejściu na emeryturę postanowiliśmy wspólnie z żoną, że chcemy odpocząć od wielkiego miasta i że wyprowadzimy się z Gdyni. Braliśmy pod uwagę różne miejsca, także Słowację, Czechy a nawet Niemcy, ale jak to w życiu bywa przypadek sprawił, że trafiliśmy w Bieszczady. Gdzieś około 2008 roku mój kolega z pracy udostępnił mi klucze do swojego domu w Postołowiu, tam bardzo szybko zaprzyjaźniliśmy się z sąsiadami. Do Postołowia przyjeżdżaliśmy jeszcze przez następne dwa lata i mojej żonie tak się tutaj spodobało, że zaproponowała abyśmy kupili tu dom.
Zaczęliśmy więc szukać jakiegoś domu, już prawie zdecydowaliśmy się na drewniany domek w Wojtkowej, jednak stwierdziliśmy, że robimy się „coraz młodsi” więc nie możemy mieszkać aż tak daleko od miasta. Szukaliśmy więc nadal, któregoś dnia jadąc pod górę Żuków tzw. „drogą miłości” bardzo nam się tam spodobało. Na szczęście był tam właściciel działki więc od razu zaczęliśmy się dogadywać i w 2011 roku staliśmy się właścicielami tej ziemi.
Ewa Sudoł:
- czyli mieszka Pan w Bieszczadach stosunkowo niedługo, ale jest Pan już mocno zintegrowany z tutejszą społecznością?
Dariusz Wojciechowski:
- żonie się tutaj bardzo spodobało, mnie oczywiście też, cisza, spokój, ptaszki ćwierkają, sarny podchodzą pod dom, o niedźwiedziach też co nieco słyszeliśmy. Do dziś w domowym archiwum posiadam filmik, który nagrała żona, kiedy to po raz pierwszy jechaliśmy z Gdyni do Ustrzyk na nasze ledwo co zakupione „ranczo”. Żona cieszyła się jak dziecko mówiąc to są nasze kochane Bieszczady, nasze kochane Ustrzyki, a teraz podjeżdżamy pod naszą działkę i tutaj kiedyś zamieszkamy. Myśmy w Bieszczady się sprowadzili, bo je pokochaliśmy a nie jak to niektórzy mówią, podobnie jak burmistrz, że przyjechaliśmy tu robić swoje własne interesy. Irytują mnie takie wypowiedzi, a zwłaszcza, kiedy padają z ust ludzi, którzy uważają się za „kwiat” ustrzyckiego magistratu. Powtarzam to jak mantrę, że przyjechaliśmy tu, aby odpoczywać spokojnie i jak to się mówi „dożyć pięknego młodego wieku”.
Ewa Sudoł:
- ale spokoju to raczej Pan w Bieszczadach dotąd nie zaznał. Stanął Pan na czele Stowarzyszenia Proekologicznego „Czyste Ustrzyki Dolne” i nie jest to bynajmniej spokojne zajęcie. Pamiętam pańską pierwszą aktywność związaną z planowaną budową kompostowni na terenie po byłych zakładach drzewnych. Jak to się stało, że nie będąc człowiekiem stąd potrafił Pan zgromadzić tyle ludzi wokół siebie, że nie wspomnę o tym, że wybrano Pana na Prezesa Stowarzyszenia. Czym sobie Pan zasłużył na takie zaufanie u tych ludzi?
Dariusz Wojciechowski:
- zaczęło się to chyba gdzieś w 2014 roku, gdy zamieszkaliśmy z żoną w naszym nowym domu przy „drodze miłości”. Od razu było mnie wszędzie pełno, jeździłem po gminie, po Bieszczadach i oczywiście poznawałem ludzi, tu mieszkających. Pewnego dnia do naszego domu zapukały panie z petycją i zaczęły mnie przekonywać do jej podpisania. Okazało się, że niedaleko mojego domu na terenie po byłych zakładach drzewnych gmina planuje budowę kompostowni. Zdziwiłem się ogromnie, ponieważ byłem przekonany, że znajduje się tam tylko centralna kotłownia dla miasta, bo z daleka widoczny był wysoki komin oraz ruiny po jakimś starym zakładzie. Panie z petycją szybko naświetliły mi sytuację, jaka ma miejsce na terenie po byłym przedsiębiorstwie. W życiu nie przyszło mi do głowy, że już jest tam usytuowana stacja segregacji odpadów, z której szczury rozchodzą się po całym terenie a smród w lecie jest nie do zniesienia. Oczywiście podpisałem petycję, ponieważ nie wyobrażałem sobie tego, aby w pobliżu mojego wymarzonego domu powstała kompostownia.
Mój podpis pod petycją, jak się okazało za jakiś czas, doskonale zapamiętał pan burmistrz. Kiedy to wiosną (bodajże 2014 r.) zawitałem do urzędu gminy z pismem od mieszkańców, aby poprawił nam przejezdność drogi, to oczywiście o to mnie spytał. Nie zaprzeczyłem, bo przecież listę podpisałem, ale na drodze gminnej burmistrz też dziury załatał.
Wracając do sprawy kompostowni, pamiętam, że gdy latem wyjeżdżałem do Gdyni, ludzie zaczęli się już organizować, aby zapobiec jej budowie. Postanowili powołać stowarzyszenie i wtedy padła propozycja abym to ja został jego prezesem.
Ewa Sudoł:
-proszę powiedzieć, dlaczego Panu złożono taką propozycję a nie komuś miejscowemu?
Dariusz Wojciechowski:
-pewnie dlatego, że nie jestem stąd, nie mam układów, nie jestem od nikogo uzależniony, nikt nie może mnie niczym zastraszyć i robię to co powinienem. Myślę też, że ludzie po prostu bali się sami to firmować, bali się tych układów, układzików, które są w każdym mieście, ja się nie bałem i zgodziłem się na to, aby być prezesem. Z perspektywy czasu widzę to coraz bardziej jak ludzie się boją, jak są bardzo zastraszeni. A tak wracając do burmistrza to muszę przyznać, że bardzo cenię tego Pana za jego talenty polityczne, ale moim zdaniem i tak popełnił kilka błędów.
Pierwszy z nich to wtedy, gdy na zawodach sportowych pod Żukowem wręczałem petycję w sprawie Gryfskandu marszałkowi województwa Ortylowi, poprosiłem wtedy do wspólnego zdjęcia Pana burmistrza. Burmistrz bardzo się oburzył i zarzucił mi, że uprawiam politykę i on nie będzie ze mną wspólnych zdjęć robił. A przecież mógł zrobić coś innego, mógł podejść do nas i znowu wydeklamować tę swoją formułkę o zawieszeniu postępowania i tak dalej i tak dalej. Przecież wtedy byłoby to o wiele bardziej przyzwoite i zamknąłby mi buzię. Muszę Pani powiedzieć, że wtedy po raz pierwszy zobaczyłem „strach i przerażenie” w oczach burmistrza. Tego nie zapomnę do końca życia. Powiedziałem burmistrzowi, dlaczego Pan ucieka, dlaczego Pan nie chce rozmawiać, dlaczego Pan politykuje.
Drugi jego błąd (moim zdaniem) to zorganizowanie tej słynnej konferencji, którą przeprowadził w godzinach pracy urzędu, konferencji, o której nikt z nas członków stowarzyszenia nie wiedział, nie zaproszono mieszkańców gminy, którzy walczyli o to, aby Ustrzyki były czyste i o to, żeby Gryfskandu tu nie było, nie zaproszono żadnych mediów, które wcześniej interesowały się sprawą, a którym sam burmistrz udzielał wywiadów. Na konferencji z zewnątrz była tylko telewizja Rzeszów. Nasza lokalna telewizja i ja dowiedzieliśmy się o tej konferencji całkiem przypadkowo i tylko dzięki temu mogliśmy na nią przyjść.
Konferencja zaczęła się, jak dla mnie, nietypowo. Rzecznik prasowy burmistrza pan Szot chciał mnie z niej wyprosić, a chcę nadmienić, że byłem jedynym przedstawicielem ustrzyckiego społeczeństwa. Czy tak wygląda konferencja, na której, jak się potem okazało, firma Gryfskand wycofuje się z Naszych Kochanych Ustrzyk, z Naszych Kochanych Bieszczad? Jeżeli tak, to aby ta konferencja się obroniła należało rzecznikowi dać do przeczytania informację, że Gryfskand wycofał się z inwestycji, że Ustrzyki będą wolne od zanieczyszczeń i tyle, a nie prezentować na kolanie napisanych „Zielonych Ustrzyk”, bo jak inaczej można mówić o założeniach, gdzie dziwnym trafem na pierwszym miejscu znajduje się decyzja podjęta przez właścicieli firmy Gryfskand o zaniechaniu inwestycji, decyzji, o której burmistrz dowiedział się bodajże dwa dni wcześniej. Tak szczerze mówiąc żal mi, że ta konferencja nie odbyła się w sobotę, na którą byliby zaproszeni zainteresowani mieszkańcy. Wtedy byłaby możliwa debata, gdzie każda ze stron mogłaby się wypowiedzieć. Burmistrz mógłby wtedy opowiedzieć co się wydarzyło, czym to się zakończyło i co należy zrobić, aby w przyszłości takie sprawy nie miały miejsca. Jednak burmistrz tak naprawdę nie chce rozmawiać z mieszkańcami ani ze mną, ani ze starostą.
Ewa Sudoł:
-przyzna Pan, że jednak grzechem pierworodnym, który wywołał kłopoty naprzód z kompostownią a potem z Gryfskandem był brak planu zagospodarowania przestrzennego na terenach po byłym PPD Ustjanowa.
Dariusz Wojciechowski:
-moim zdaniem w latach dziewięćdziesiątych, kiedy to padło przedsiębiorstwo drzewne w Ustjanowej, nikt nie miał czasu, nie myślał nad planami zagospodarowania, wtedy to powstały te małe firmy, które sobie jakoś funkcjonowały, jakieś manufaktury, ale to były inne czasy. Natomiast burmistrz rządzi już drugą kadencję, miał czas, aby zająć się tym, żeby te plany powstały, a nie teraz zwalać winę na poprzedników, że brak planu spowodował problemy z Gryfskandem.
Jeżeli możemy jeszcze wrócić do stacji segregacji odpadów, to mogę powiedzieć tylko tyle, że nie tylko tutaj na miejscu nie znalazłem zrozumienia, ale również u wojewody. Jeździłem do Rzeszowa, tłumaczyłem, że na tym miejscu, praktycznie w środku wsi nie można robić kompostowni, bo smród z niej nie pozwoli nam tam żyć, że nie wspomnę o zagrożeniu dla ludzi jak i środowiska. Teraz jak słyszę, że na terenie stacji segregacji odpadów ponoć dzieją się cyrki, brud, smród i biegające szczury to mówię ludziom: idźcie do burmistrza, zapiszcie się na spotkanie i zgłoście problem, no to niestety każdy ma to w nosie. Wszyscy czekają, że jest taki Wojciechowski, taki wariat, który nikogo się nie boi, pójdzie i narobi rozróby a wtedy może uda się sprawę załatwić.
Sprawę stacji segregacji odpadów trzeba załatwić już, bo to jest tykająca bomba ekologiczna, za chwilę jak stanie się nieszczęście to może być za późno. Co ciekawe w propozycji do studium dalej było zapisane, że tam będzie stacja segregacji odpadów i kompostownia. My oczywiście jako mieszkańcy oprotestowaliśmy to i zmieniliśmy zapisy, że jeżeli ma być sortownia odpadów to tylko dla gminy Ustrzyki Dolne. W tej chwili hałda odpadów przewyższa wysokość budynku, a jak przyjdzie lato, to nawet w maseczce na ustach nie przejdzie się, bo będzie tak śmierdziało. Miałem poruszyć ten problem na ostatnim spotkaniu, ale stwierdziłem, że znów będą mówić, że oszołom znowu nic nie robi tylko śmieciami się zajmuje, albo odpadami, albo Gryfskandem.
Ewa Sudoł:
-to był właśnie jeden z powodów dla którego Pana poprosiłam o wywiad, ponieważ Pan zachowuje się bardzo bezkompromisowo, bez oglądania się na innych. Mam wrażenie, że podczas całej akcji z Gryfskandem wiele osób bardzo chętnie się z Panem lansowało, ale jak przychodziło do decyzji i podejmowania działań to Pana nimi obarczano. Czy nie czuł Pan dyskomfortu w takich sytuacjach?
Dariusz Wojciechowski:
-proszę Pani mnie to za bardzo nie przeszkadza, tym bardziej, że jednak bardzo dużo ludzi zaangażowało się w zbieranie podpisów czy organizowanie akcji protestacyjnych, spotkań z mediami. Nawet jeżeli ktoś tam na naszej akcji coś próbował ugrać dla siebie to jednak mogę powiedzieć, że ci co z nami pracowali to nie szczędzili sił. Bezkompromisowo to ja się czasami wypowiadam, teraz jak chodzę po różnych zebraniach i jak słyszę, jak to ludzie mówią, że burmistrz im wybudował boisko lub wybudował świetlicę, to przepraszam, że tak powiem, ale rozśmiesza mnie to. Tłumaczę wtedy, że tak naprawdę to nie burmistrz im wybudował, bo to są ich pieniądze, z ich podatków, a burmistrz tylko zorganizował tę budowę. Co ciekawe i tu mówię moje osobiste spostrzeżenia i wiem, że wiele osób nie podziela mojego zdania, to u nas wcale nie potrzeba tych wszystkich świetlic, boisk czy placów zabaw na każdej wsi. Według mnie, lepiej wybudować jedno porządne boisko, taki orlik, gdzie będzie można pograć w siatkówkę, koszykówkę, tenisa ziemnego. Jak już ma być to niech to będzie jedno, ale dobre.
Ewa Sudoł:
- proszę, aby Pan opowiedział o swojej innej działalności społecznej, bo to przecież nie tylko Gryfskand, ale również Pana zaangażowanie w pracę we wsi, pomoc innym mieszkańcom.
Dariusz Wojciechowski:
- Gryfskand jednak był najważniejszą moją sprawą, przynajmniej jak dotąd. Chcę tutaj jeszcze jedną rzecz zauważyć, że jak burmistrz i jego poplecznicy opowiadają, że nasze banery Ustrzyki dymne zaszkodziły miastu w rozwoju turystyki to nie jest prawda. Rozmawiałem z wieloma osobami, które się na tym znają, które turystyką zajmują się od dawna i mają ogromną wiedzę na ten temat, to oni też twierdzą, że to nie miało żadnego a to żadnego przełożenia na to ilu turystów tutaj przyjeżdża. Natomiast banery, nasza presja, nagłośnienie tematu w mediach zarówno lokalnych jak i ogólnopolskich spowodowały, że Gryfskand się wycofał i trzeba powiedzieć, że to jest nasze wspólne zwycięstwo całego społeczeństwa, które opowiedziało się przeciwko Gryfskandowi.
Uważam, że burmistrz o sprawie chęci ulokowania zakładu produkcji węgla drzewnego Gryfskand w Naszych Kochanych Ustrzykach wiedział już na początku 2016 roku, Pan Romowicz po raz pierwszy burmistrzem został w 2014 roku i doskonale wiedział, że na terenach po byłym PPD Ustjanowa nie było planów zagospodarowania przestrzennego, dlatego nie wierzę w to, że sprawa Gryfskandu jest zakończona. Tereny są ich własnością i w każdej chwili mogą wrócić do pomysłu budowy zakładu, a pan burmistrz jest inteligentnym człowiekiem i jak pojawiła się sprawa Gryfskandu doskonale wiedział z jaką firmą mamy do czynienia i nic nie zrobił w kierunku, by temu zapobiec, a możliwości miał i do tej pory ma wiele.
Mógł wziąć „pod lupę” zakład. Mógł zarządzić opracowanie studium uwarunkowań i kierunków rozwoju zagospodarowania przestrzennego, planu zagospodarowania przestrzennego, aby od razu wpisać w tych aktach, że na tych terenach będą tylko małe zakłady nie szkodliwe dla środowiska. No ale przecież burmistrz zamiast się tym zajmować to woli dziś zwalać winę na poprzedników, że nie zrobili planów. Uważam, że „Aktywni dla Bieszczad” to nie mają w tej chwili żadnego pomysłu na naszą gminę a raczej to oni ją „aktywnie psują”. Zadam pytanie publicznie, jakie pomysły ma radny Mazur czy Tymejczyk? Niech nasi radni razem z burmistrzem popatrzą na sąsiednie gminy, na to co się dzieje w Olszanicy, w Lesku czy w Uhercach. Przecież tam co rusz powstają nowe ciekawe inicjatywy a u nas to tylko stare zdezelowane wyciągi i właściwie nic więcej.
Ewa Sudoł:
- co będziecie robić jako Stowarzyszenie, gdy sprawa Gryfskandu zakończy się całkowicie. Potrafiliście zaangażować praktycznie połowę gminy, zebraliście ponad 5000 podpisów, to świadczy o niezwykłej mobilizacji i dlatego mam pytanie co dalej z ruchem Czyste Ustrzyki Dolne?
Dariusz Wojciechowski:
- muszę powiedzieć, że faktycznie sami nie spodziewaliśmy się takiego odzewu, przede wszystkim nie dotarliśmy do tych wszystkich osób które również by nam podpisali naszą petycję, nie byliśmy w każdej wsi, nie dotarliśmy na każdą ulicę, ale ludzie sami do nas dzwonili, pisali z zagranicy, że chcą się podpisać, bo chcą, aby Ustrzyki były czyste i wolne od dymu.
Wracając jeszcze do pracy naszego Stowarzyszenia, to powiem szczerze, że ja cały czas nie jestem pewien czy Gryfskand któregoś dnia nie wyskoczy jak „królik z kapelusza”. Dlatego uważam, że musimy cały czas trzymać rękę na pulsie. Mam pytanie do państwa z Gryfskandu, dlaczego sobie nie zrobią w Szwecji takiej fabryki a u nas mogą sobie zrobić na przykład punkt pakowania tych swoich produktów, wtedy u nas będzie cicho, spokojnie i ekologicznie a u siebie niech się trują.
Ewa Sudoł:
- faktem jest, że ludzie się boją i wiele osób nigdy by się nie zdecydowało na to, żeby stanąć w obronie naszego miasta, gdyby nie było Pana, poza tym udało się Panu to, że połączył Pan ze sobą ludzi o różnych poglądach którzy nigdy by razem nie stanęli. Ponawiam więc moje pytanie, czym będziecie się zajmować jako Stowarzyszenie, gdyby sprawa Gryfskandu zakończy się definitywnie?
Dariusz Wojciechowski:
- no cóż, wiedziałem, że zada Pani to pytanie. Powiem Pani, że my jesteśmy stowarzyszeniem zwykłym, zarejestrowanym tylko w powiecie, ja się wszystkim zajmuję osobiście, to jest zbieraniem składek, mobilizowaniem ludzi, prowadzeniem całej tej potrzebnej dokumentacji. Na razie nie mamy zamiaru się przekształcać, robić coś więcej niż dotychczas. My nadal będziemy pilnować, aby nasze Ustrzyki były czystym i nie zanieczyszczonym miastem, to jest nasz główny cel. Staliśmy się takim stowarzyszeniem na wypadek „W” czyli reagujemy wtedy, gdy dzieje się coś złego. W tej chwili wydaje się, że sprawa zakładu produkcji węgla drzewnego Gryfskand jest zakończona, a raczej przełożona na bliżej nieokreślony termin. No ale mamy jeszcze następną sprawę, sprawę wytwórni mas bitumicznych, która ma powstać na terenach PEC-u i na dobrą sprawę, do dziś Pan prezes Wnuk nie odpisał, jak ma się sprawa z tą firmą która chciała wydzierżawić od nich teren.
Ewa Sudoł:
- jak to się stało, że udało Wam się zainteresować tą sprawą media regionalne a także ogólnopolskie?
Dariusz Wojciechowski:
- na początku ani prasa, ani telewizja w ogóle nie była zainteresowana, aby do nas przyjechać. Myśli Pani, że telewizja chciała tu przyjechać? Absolutnie nie, powiedzieli, że dopiero przyjadą i zrobią reportaż, jak wybudują fabrykę. Na początku nikt nie chciał nam pomóc, byliśmy załamani. Moja żona była tak załamana, że prawie chciała stąd wyjeżdżać. Tym bardziej, że na początku niewiele osób wierzyło, że nam może się udać. Udało się jednak naszą determinacją przekonać telewizję, a potem to już inne media same zaczęły się tą sprawą interesować.
Ewa Sudoł:
- proszę powiedzieć kto pomagał Wam najbardziej?
Dariusz Wojciechowski:
- wszyscy, którym na sercu leżą Czyste i Zdrowe Bieszczady, Czyste i Zdrowe Ustrzyki Dolne. Ludzie, którzy przyjeżdżają tu, by „naładować baterie”, odpocząć od miejskiego zgiełku i hałasu. Mogę powiedzieć, że są również ludzie, którzy byli przy nas, ale woleli być „schowani” za naszymi plecami, byli też tacy, którzy bardzo mocno się angażowali i pomagali nam, ale byli również tacy, którzy tylko czekali, aż nam się noga podwinie. Bardzo mnie denerwuje, że niektórzy ludzie, którzy mieszkają w bliskim sąsiedztwie planowanej fabryki, nie tylko nie pomagali w naszej walce, ale czekali na to, aby się nam nie udało. Wszystkim takim osobom mówię i mówić będę, aby przeprowadzili się do dużej aglomeracji miejskiej i poczuli to, co tam czuć. Niech porozmawiają z mieszkańcami tych miast a może wtedy dotrze do nich, jakie mają szczęście, że właśnie tu mieszkają, żyją, tu w Bieszczadach, jeszcze nie zniszczonych postępem cywilizacji.
Ewa Sudoł:
- może jednak powinniście bardziej sformalizować swoje działania, bo wtedy możecie liczyć na jakieś pieniądze?
Dariusz Wojciechowski:
- proszę Pani, my nie chcemy absolutnie bawić się w jakiejś formalności i prowadzenie dokumentacji, my jesteśmy po to, aby pilnować Nasze Ustrzyki Dolne przed nieprzemyślanymi, mogącymi zniszczyć środowisko, a co za tym idzie i nasz samych decyzjami włodarzy.
Ewa Sudoł:
-a czy myślał pan o tym, aby zorganizować jakąś debatę, na którą by zaprosić członków stowarzyszenia, sympatyków i spytać co dalej chcą robić?
Dariusz Wojciechowski:
- myślałem, poza tym chcę powiedzieć, że to, że sprawę Gryfskandu, jak gdyby zawiesiłem, to nie oznacza, że nie zacznę w innym miejscu wojować. Jestem taki trochę „niespokojny duch”, bo tak naprawdę nie wiem w którym kierunku powinno się to rozwijać.
Ewa Sudoł:
- no ale nie myśli Pan po tych wszystkich perypetiach uciekać z Ustrzyk Dolnych?
Dariusz Wojciechowski:
- ależ absolutnie! Jak patrzę na te drzewa za oknem, jak patrzę na to miejsce, gdzie mieszkam, proszę Panią, to jest niemożliwe i chciałbym, aby cały czas wokół mnie się coś działo Jeszcze wrócę do „Aktywnych Bieszczad” przecież jacy oni aktywni, oni nie mają żadnego pomysłu co dalej robić, czym się zajmować, w którym kierunku mają się rozwijać Ustrzyki. Jeden z radnych z „Aktywnych Bieszczad”, to mnie wprost zaatakował i powiedział: przecież to przez was nie ma u nas kompostowni i dlatego śmieci są takie drogie. No i jak ja mam skomentować taką wypowiedź, głupotę, „ręce i nogi opadają człowiekowi”.
Ewa Sudoł:
-
a czy Pan i Stowarzyszenie będziecie się także angażować w innych sprawach, które ewentualnie miałyby miejsce w naszej gminie, które nie dotyczyłyby ochrony środowiska? Czy włączyłby się Pan ze Stowarzyszeniem do spraw np. związanych z likwidacją części szpitala czy likwidacji kolejnych szkół na terenie gminy?
Dariusz Wojciechowski:
- Stowarzyszenie Proekologiczne, jak sama nazwa wskazuje, a jest to również ujęte w naszym regulaminie, ma za zadanie uświadamianie, dbanie i ochronę środowiska dla ludzi. Oczywiście będziemy aktywnie włączać się w sprawy Naszej Gminy, bo przecież w niej żyjemy. Wszystko co dotyczy Gminy osobiście dotyczy i nas samych.
Ewa Sudoł:
- wracając jeszcze do Pana życiorysu z tego co wiadomo jest Pan bardzo mocno już z tą naszą społecznością związany. Słyszałam, że pracował Pan w różnych ciekawych miejscach, pomimo zasłużonej emerytury nie siedzi Pan w fotelu z fajką, ale jest Pan cały czas bardzo aktywny, czy mógłby Pan nam coś więcej o tym opowiedzieć?
Dariusz Wojciechowski:
- wiadomo, że jak przyjechałem tutaj do Ustrzyk Dolnych, to jak człowiek siedzi na emeryturze to ma dużo czasu. Zaczęło mnie to już trochę nudzić, usłyszałem we wsi, że nie ma kto pracować w zlewni mleka. Pomyślałem przecież tam nie ma zbyt wiele pracy, to mogę się przecież tym zająć, no i przez jakiś czas w Równi przyjmowałem mleko. By poznać jeszcze lepiej ludzi, ich poglądy, obyczaje, jak żyją oraz piękno Bieszczadów przez jakiś czas jeździłem z kolegą i pomagałem w montażu anten satelitarnych i naziemnych, nawet u Pani w domu byłem (zdziwiłam się ogromnie). Pracowałem również u naszego miejscowego masarza Pana Jana. Zaprzyjaźniłem się z nim, tak jak zaprzyjaźniłem się między innymi z Panem Adamem od telewizji satelitarnej, byłym radnym miejskim Panem Bogusławem.
Mam jeszcze wielu innych znajomych w Ustrzykach i okolicy. Byłem prezesem biura podróży w Ustrzykach Dolnych. W chwilach wolnych zabezpieczam grupy zwiedzające wnętrze naszej Zapory na Solinie. Spróbowałem również sił w miejscowym tartaku. Wychodzę z założenia, że żadna praca nie „hańbi”, a życie jest zbyt krótkie, żeby nie spróbować wszystkiego, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku i zgodnie z prawem.
Ewa Sudoł:
- można powiedzieć, że ma Pan bardzo duże grono znajomych?
Dariusz Wojciechowski:
- tak, jestem człowiekiem bardzo kontaktowym i towarzyskim. Lubię przebywać wśród ludzi, szkoda tylko, że pan burmistrz nie ma o mnie dobrego zdanie i nie chce nawiązać współpracy. Już parę razy było tak, że stawaliśmy naprzeciw siebie, twarzą w twarz. Niestety nie przywitał się, nie podał ręki. No cóż kultury człowieka się nie nauczy, z nią trzeba się urodzić.
Ewa Sudoł:
- czy nie myślał Pan, aby wejść do polityki i mieć realny wpływ na to co dzieje się w gminie? Ma Pan przecież za sobą dużą grupę ludzi, z którymi Pan razem pracował walczył o czyste Ustrzyki? Przecież to jest bardzo dobry początek do stworzenia wspólnej platformy do startu w samorządzie?
Dariusz Wojciechowski:
- mnie nie interesuje polityka, już w 2014 roku próbowano mnie namawiać abym wystartował na sołtysa we wsi, wtedy też odmówiłem. Ale nigdy nie mówi się nigdy, może kiedyś, ale na pewno jeszcze nie teraz.
Ewa Sudoł:
- w taki razie bardzo dziękuję Panu za rozmowę i myślę, że z wieloma Czytelnikami będziemy czekać na Pana nowe pomysły i aktywności, życząc już dziś wielu sukcesów.
Dariusz Wojciechowski:
- również dziękuję za rozmowę i pozdrawiam wszystkich Czytelników Zasłyszane w Bieszczadach.