Umilkła po raz kolejny. Była ta jej opowieść szarpana i zrywana, jak zrywa się i szarpie przy-schnięte do rany bandaże, powodując kolejne napady cierpienia i krwawienia. I tak właśnie krwawiła całą sobą, krwawiła oczami i ustami w grymasie powracającego bólu. Krzysztof wyraźnie widział jej pociemniałe oczy, jej wykrzywione wargi, kiedy mówiła i kiedy milczała.
- Była już noc, kiedy oprzytomniałam po raz kolejny i nagle zdałam sobie sprawę, że wciąż żyję, a te dwa trupy wciąż na mnie leżą. Nie wiem skąd wzięłam siły, żeby je z siebie zwalić i kiedy wyczołgałam się jakoś spod nich, to zauważyłam, że spłoszyłam w ten sposób jakieś dzikie zwierzęta, które odbiegły, ale nie za daleko, tylko siedziały w pewnej odległości i przyglądały się. Widziałam to wyraźnie w blasku księżyca i przeraziłam się jeszcze bardziej. Ale dopiero wtedy jakoś się trochę rozejrzałam i zobaczyłam przewrócony i zniszczony samochód i że właśnie spod niego, jakimś cudem, udało mi się wyczołgać. Do dzisiaj nie wiem skąd mi to przyszło do głowy, ale wyrwałam jednemu z trupów karabin z martwych rąk i zaczęłam strzelać na oślep do tych zwierząt.. Wtedy uciekły, a ja resztkami sił zaczęłam zmuszać się do logicznego myślenia… Nie miałam pojęcia co się wydarzyło, ani w którą stronę jechałam z nimi tym samochodem, a w związku z tym dokąd mam iść. Zresztą było mi to w zasadzie nawet obojętne, bo nie miałam nadziei na to, że przetrwam, wciąż czułam ból w całym ciele, wciąż czułam smak krwi w ustach… Niemal po omacku odnalazłem drogę i powoli, krok za krokiem, czując ból przy każdym ruchu, ruszyłam przed siebie… Nie wiem jak daleko uszłam, bo znów straciłam przytomność… Dopiero kolejny koszmarny ból spowodował, że się ocknęłam. Był mrok, ale nie było już nocy, a ja nie byłam już na pustyni. Jak przez mgłę widziałam ściany, zakratowane okienko gdzieś w górze, przez które wpadało trochę światła i masywne drzwi. Gdzieś z oddali dobiegały krzyki i jęki… Wiedziałam, że jestem w niewoli, ale pojęcia nie miałam w czyjej i jak długo przyjdzie mi tam pozostać. Nadal bolało mnie wszystko przy każdej próbie ruchu, więc w kącie na podłodze przybrałam jakąś taką pozycję, która była najmniej bolesna i, dotąd nie wiem, zasnęłam, czy ponownie straciłam przytomność…
Wyjęła z paczki kolejnego papierosa, ale po chwili zastanowienia włożyła go z powrotem, jakby nagle przyszło jej do głowy zerwać z nałogiem. Krzysztof pomyślał, że po prostu z emocji pró-buje poradzić sobie z drżącymi rękami i czymś je zająć. Chwilę milczała, patrząc gdzieś w przestrzeń.
- Obudziło mnie tupanie za drzwiami i szczęk otwieranego zamka. Skuliłam się w sobie, przerażona, że to może ostatnia moja chwila, z przerażeniem patrzyłam na drzwi, nie wiedząc kto się za nimi pojawi…
XV
Każdy kawałek ciała Moniki bolał przy każdym ruchu. Wtulała się w ścianę z przerażeniem słuchając skrzypu otwieranych drzwi, nie bacząc na to, że wciskanie się w ścianę przynosi koleje fale bólu. Wpatrywała się w otwierające się powoli drzwi, czekając w napięciu kto wejdzie do celi i co jej zrobi, jak wielkie cierpienie jeszcze jej zada.
Weszła kobieta ubrana w długą do ziemi szatę i hidżab na głowie. Postawiła na podłodze miskę z czymś do jedzenia i odwróciła się w stronę drzwi. Wyglądała tak, jakby nie chciał patrzeć na Monikę, ale zdaje się, że ciekawość ją pokonała i zanim podeszła do wyjścia rzuciła ukradkowe spojrzenie w jej stronę. Monika chciała krzyknąć do niej, zapytać o coś, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk, a obolałe ciało nie pozwoliło poruszyć się w stronę kobiety, która pięścią załomotała do drzwi. Te otworzyły się, kobieta wyszła i drzwi na powrót się zamknęły z hukiem i chrzęstem przekręcanego klucza.
Zrezygnowana i pełna przenikającego ją nieustannie bólu, osunęła się jakoś jeszcze niżej na ubitą ziemię w celi. Nie była w stanie podczołgać się do miski i spróbować zjeść cokolwiek, choć głód doskwierał jej mocno. Nie miała jednak sił, aby walczyć z cierpieniem, z życiem… Myślała tylko o tym, żeby zasnąć, nie czuć i obudzić się gdzieś w jakimś lepszym świecie, ciesząc się, że to był tylko sen. Popadła znów w jakiś dziwny letarg. Nie miała pojęcia ile trwał. Wydawało jej się, że wieki i przez ten niezwykle długi czas przewijały się przed jej oczami najdziwniejsze obrazy – obrazy ludzi, którzy coś do niej mówili, obrazy ludzi, którzy przenosili ją w różne dziwne, nieznane jej miejsca, obrazy pochylających się nad nią twarzy, obrazy domu, wojny, widziała zatroskaną twarz Krzysztofa, widziała skupioną i nachmurzoną twarz pułkownika, widziała twarz swojego kierowcy… Nie miała pojęcia które obrazy są prawdziwe, a które są wynikiem gorączki, wyobraźni, strachu, bólu… Nieprzerwanie przed jej oczami robiło się ciemno i znów jasno, zapadał kompletny mrok i za chwilę oślepiało ją ostre światło. Przestała odczuwać cokolwiek, przestała myśleć, przestała się bać, prze-stała rozumieć, przestała pragnąć, przestała żyć…
Właściwie to tak naprawdę obudził ją zapach. Nie światło, nie głosy, nie ból… właśnie zapach. To był zapach, którego początkowo nie rozpoznawała, ale który był jej znany. Obudziła się, ale nie otwierała oczu, choć przez zamknięte powieki drażniło ją jasne światło. Słyszała ciche głosy, ale nie rozpoznawała słów, słyszała jakieś kroki, słyszała inne odgłosy, których nie rozpoznawała. Zapach… Ten zapach coś jej mówił, ale nie wiedziała co. Wiedziała, że ten zapach nie jest smrodem, który pamiętała z celi, nie był zapachem śmierci, nie był zapachem pustyni, nie był zapachem spoconego i nie mytego od długich dni ciała, nie był zapachem spalin. Wciągała nosem głęboko ten zapach i nie otwierała oczu, kompletnie bezsensownie postanawiając nie zrobić tego, dopóki nie rozpozna tego zapachu. W półświadomej półprzytomności chciała żeby ten zapach był prawdziwy, żeby nie był wytworem jej wyobraźni, tak jak światło, które wciąż przez zamknięte powieki docierało do jej oczu i – choć drażniące – dawało jakąś nadzieję życia. Ten zapach… Jej myśli błądziły po najskrytszych zakamarkach pamięci, próbując zdefiniować i określić jednym słowem ten zapach, który był – choć jej znany – czymś niezwykłym, niespotykanym.
To był zapach życia. Życia, które odradzało się po umieraniu, po bliskim otarciu się o nicość, o piekło, o krew, o śmierć. Zrozumiała to i do jej świadomości dotarła myśl, że musiała oszaleć i na nowo dopadło ją przerażenie. Tak musiało się stać. To musiało być szaleństwo. Nie było innego wytłumaczenia na świadomość, że życie ma swój jedyny niepowtarzalny zapach. Otworzyła oczy. Natychmiast poraziło ją mocne światło i odruchowo z powrotem zamknęła powieki. Zapamiętała jednak z której strony to światło dochodziło i spróbowała odwrócić głowę. Nie poczuła bólu. Raczej odrętwienie, raczej ospałość mięśni… Światło nie było już takie ostre, więc ponownie uniosła po-wieki. Zobaczyła mężczyznę w wojskowym mundurze, siedzącego na krześle tuż obok niej, a raczej półleżącego i pochrapującego. Spał. Czapka zsunęła mu się nisko na nos, a karabin powoli wysuwał się z dłoni. W końcu wysunął się i z łomotem uderzył o podłogę. Mężczyzna obudził się gwałtownie i zobaczył, że Monika patrzy na niego. Zerwał się na równe nogi i pobiegł gdzieś. Rozejrzała się i zobaczyła, że leży na łóżku w pomieszczeniu, które przy dużej dozie wyobraźni mogło przypominać szpitalną salę. Nie był to szpital w znaczeniu europejskim, ale było jasno i raczej czysto. Była przykryta jasnym prześcieradłem, wydało jej się, że jest chyba naga… Spod prześcieradła wystawała jej ręka, do której cienką przezroczystą rurką wpływał z zawieszonej na stelażu plastikowej butelki spływała jakaś przezroczysta ciecz.
Spróbowała się poruszyć, ale nie dała rady. Nie czuła bólu. Jedno co czuła, to wielka, niezwykła, wszechogarniająca ją słabość. Po prostu nie miała w sobie wystarczająco dużo sił, żeby zmusić do ruchu jakąkolwiek część swojego ciała. Nie miała pojęcia ani ile czasu minęło, ani gdzie jest, ani skąd się tu wzięła. Pocieszała ją tylko myśl, że – jak się domyślała – nie jest w rękach rebeliantów, skoro przed chwilą był tu mężczyzna w mundurze. To było trochę optymistyczne, choć nie do końca była pewna, czy jest bezpieczna. Powoli znów zaczęła się zapadać w odrętwienie, w jakiś sen, w jakąś nieprzytomność… Ale nie był to już koszmar jak poprzednio, czuła jak zasypia spokojnym zasypianiem, jak niegdyś, rano, kiedy nie musiała wstawać w sobotni ranek i po przebudzeniu przymykała oczy na kilka jeszcze chwil. Zasnęła snem bez snów, snem, który w końcu dawał odpoczynek jej zmęczonemu ciału, jej zmęczonym oczom, jej zmęczonym myślom.
Obudziły ją głosy. Otworzyła oczy i zobaczyła wokół siebie kilka osób. Niektóre z nich były w lekarskich fartuchach, niektóre w mundurach. Nie wiedziała jak długo spała, ale chyba trwało to jakiś czas, bo zdało się jej, że jest w innym miejscu niż poprzednio, choć chyba też ciągle był to jakiś szpital lub coś szpital przypominającego.
- Budzi się – usłyszała zdanie wypowiedziane po arabsku.
Podszedł do niej mężczyzna w lekarskim kitlu. Spojrzał na nią, dotknął jej czoła, ujął ją za rękę, jakby liczył uderzenia tętna na nadgarstku.
- Widzisz mnie? – zapytał po angielsku.
- Tak – odpowiedziała, ale jakoś nie poznawała swojego głosu. – Gdzie jestem?
- Pamiętasz jak się nazywasz? – lekarz zignorował jej pytanie, najwyraźniej chcąc ocenić jej stan, a wyjaśnienia zostawiając innym.
- Pamiętam.
- Powiedz nam.
- Najpierw chcę wiedzieć gdzie jestem i skąd się tu wzięłam.
- Podejrzewam, że wszyscy chcemy to wiedzieć – odpowiedział i odwrócił się do wojskowych. – Wygląda na to, że dochodzi do siebie – powiedział po arabsku.
- Możemy ją przesłuchać? – zapytał jeden z mężczyzn ubranych w mundur.
- Wolałbym jeszcze nie – odpowiedział lekarz. – Jest jeszcze zbyt słaba.
- Kiedy?
- Nie wiem. Może za dwa dni, może za trzy…
- Wolałbym to zrobić teraz – wojskowy mówił tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Może pan jej zadać kilka pytań, ale nie gwarantuję, że odpowie – lekarz powiedział to takim tonem, jakby nie robiły na nim wrażenia rozkazy. – A poza tym może za chwilę znów stracić przytomność.
- Może nie zauważyliście, ale ja tu jestem – Monika odezwała się po arabsku, poirytowana traktowaniem jej jak coś nieistotnego.
- Mówiłem, że wraca do siebie – powiedział lekarz. – Zgadzam się na kilka minut, ale nie dłużej.
Mężczyzna w mundurze, który robił wrażenie najważniejszego ze wszystkich, odsunął lekarza i zbliżył się do Moniki. Usiadł na krześle obok niej i spojrzał jej głęboko w oczy. Miał kilkudniowy zarost, ale mundur miał schludny i niemal nienaganny.
- W jakim języku chcesz rozmawiać? – zapytał po angielsku.
- Angielski znam lepiej niż arabski – odpowiedziała.
- Więc kim jesteś, jak się nazywasz i skąd się tu wzięłaś?
- Najpierw chcę wiedzieć gdzie jestem.
- Najpierw odpowiesz na moje pytania.
- Nie odpowiem na żadne pytanie, dopóki się nie dowiem w czyich jestem rękach i gdzie się znajduję.
- Czy wszystkie europejskie kobiety są takie irytujące? – miał złość w oczach, ale robił wrażenie człowieka, który potrafi nad sobą zapanować w każdej sytuacji.
- Nie wiem czy wszystkie – Monika też zaczynała odczuwać zniecierpliwienie. – Ja nie jestem irytująca, tylko chcę wiedzieć gdzie jestem i co się ze mną stanie.
- A to się dopiero okaże – zabrzmiało to groźnie.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Widziała dobrze, że chyba nie jest przyzwyczajony do takich odpowiedzi, ale najwyraźniej miał już do czynienia z Europejczykami i chyba nie miał z nimi najlepszych doświadczeń, bo narastała w nim złość, co można było poznać po błyskach w jego ciemnych oczach. W końcu jednak chyba dał za wygraną, bo westchnął ciężko i jego spojrzenie jakoś lekko złagodniało.
- Posłuchaj, kobieto – zaczął mentorskim tonem. – Muszę się od ciebie dowiedzieć wszyst-kiego, bo po pierwsze od tego zależy co dalej z tobą będzie, a po drugie muszę znać wszystkie szczegóły wydarzeń, jakie miały miejsce na pustyni kilka tygodni temu.
- Kilka tygodni? – Monika szeroko otworzyła oczy ze zdumienia. – To ja tu jestem już kilka tygodni?
- Prawie dwa miesiące. Wiemy, że doszło tam do jakiejś potyczki między rebeliantami a… jakimś oddziałem wojskowym i wiemy, że ty masz z tym coś wspólnego. Niezrozumiałe jest dla nas tylko to, że… – zawiesił głos, jakby rzeczywiście czegoś kompletnie nie rozumiał – że tam nie było żadnego wojska… nie powinno być żadnego wojska… i nie został żaden kompletnie ślad po oddziale, który brał udział w tej potyczce, poza tym, że tylko doskonale przygotowany oddział specjalny mógł brać w tym udział. To jest tak, że jacyś żołnierze po prostu tam przybyli, wywołali niemal małą wojnę, a potem zapadli się pod ziemię, uprzednio po sobie posprzątawszy. Czy rozumiesz wszystko co mówię?
- Rozumiem.
- Więc od ciebie muszę się dowiedzieć co się tam zdarzyło i kto brał w tym udział.
- Nie mam pojęcia…
- Kłamiesz – przerwał jej – i więcej tego nie rób. Na tym terenie ja dowodzę i muszę wiedzieć o wszystkim co się dzieje.
- Dość – przerwał lekarz. – Na dzisiaj dość, jest zbyt słaba.
Żołnierz patrzył na nią chwilę, zaciskając wargi w niemej złości. W końcu wstał z krzesła i ruszył w kierunku drzwi i stojących tam pozostałych mężczyzn. Odwrócił się jeszcze w stronę Moniki.
- Wrócimy do tej… rozmowy – powiedział przez zaciśnięte zęby i wyszedł, a za nim wszyscy pozostali. Został tylko lekarz.
- Obawiam się, że musisz im wszystko powiedzieć. Nie mas żadnych dokumentów i nie wiedzą kim jesteś… Możesz być szpiegiem, albo dziennikarką… sam nie wiem co gorsze…
- Nie jestem ani jednym ani drugim.
- Ja to wiem, ale oni nie.
- Skąd ta pewność – zdziwiła się bardzo takimi słowami.
Lekarz podszedł do niej bardzo blisko, spojrzał głęboko w oczy, tak głęboko i intensywnie, że poczuła się nieswojo. Mógł mieć ze czterdzieści lat, może więcej, może mniej… Twarz miał zmęczoną, ale w oczach było widać coś, co nie dawało jej spokoju, coś, co zauważyła dopiero teraz, coś niepokojąco znajomego, ale jednocześnie coś, co sprawiło, że ten wzrok był przyjazny.
- Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie – powiedział bardzo cicho – a potem natychmiast zapomnij o tym co powiedziałem, zgoda?
- Zgoda.
- Mam brata, który zobowiązał się, że zapomni o tym, że kiedyś wybrał się w dziwaczną podróż przez pustynię z młodą kobietą, że dzięki temu zapomnieniu wrócił do domu i że kilka razy okazała mu… on sam nie wie jak to nazwać, ale chyba okazała mu przyjaźń mimo wszystko… Nie wiem co to może oznaczać, ale wiem, że chodzi o ciebie, a w naszym kraju potrafimy być wdzięczni, rozumiesz? Pisał do mnie pytając, czy czasem nie trafiła do mojego szpitala młoda Europejka…
Monika przymknęła oczy i z uśmiechem głęboko odetchnęła
- Więc żyje…
- Żyje. Wrócił do domu, ale nie może nikomu niczego powiedzieć dla własnego bezpieczeństwa i swojej rodziny, rozumiesz?
- Tak, rozumiem. Cieszę się, że wszystko się tak skończyło.
- O ile dobrze się orientuję, to tak się skończyło dzięki tobie. A teraz zapomnij o tym co ci powiedziałem – lekarz odwrócił się i poszedł w stronę drzwi. Już przy wyjściu spojrzał na nią, wyjął z kieszeni pomiętą kartkę.
– Musiał mi to przeliterować, bo nie byłbym w stanie tego ani zapisać ani zapamiętać… Kazał mi to powiedzieć – zmarszczył czoło jakby bardzo ciężko pracował nad wypo-wiedzeniem kilku słów napisanych na świstku papieru – ale nie wiem czy potrafię… „wszystko będzie dobrze” – w zasadzie nie powiedział, tylko wymęczył to zdanie po polsku i natychmiast podarł kartkę.
– Zrozumiałaś coś z tego? – zapytał już po angielsku.
- Tak – Monika była autentycznie wzruszona. – Wszystko zrozumiałam.
- Powiesz mi co powiedziałem?
- Nie – śmiała się już – lepiej nie, to było bardzo… osobiste.
Lekarz wzruszył ramionami i wyszedł, nie pytając o nic więcej.
Zanim znów zasnęła, poczuła jednocześnie i ulgę, że jej kierowca jednak przeżył i wrócił do domu i jakiś niedosyt, że nawet nie poznała jego imienia i wdzięczność dla pułkownika, że pozwolił mu odejść i smutek na wspomnienie jego padającego ciała uderzanego pociskami i leżącego bez ruchu na drodze. Natłok uczuć, wspomnień i emocji sprawił, że zapłakała cicho, bez szlochu, czując tylko łzy spływające po policzkach… Sen był mocny, ciemny, bez snów… Obudziła się gdzieś w środku nocy i przez ułamek sekundy przypominała sobie gdzie jest. W ustach miała sucho i czuła ogromne pragnienie. Powoli, bardzo powoli podniosła się z łóżka. Ciemność rozświetlało tylko nikłe światło dobiegające zza drzwi. Widziała jednak, że ma na sobie jakąś dziwną długą koszulę, a na rękach opatrunki, spod których wystawały tylko końce palców. Spuściła nogi na podłogę i wstała. Zachwiała się od zawrotu głowy, ale utrzymała równowagę. Poczuła ból głowy i odruchowo końcami palców dotknęła skroni. Trafiła na bandaże. Powoli, krok za krokiem ruszyła w stronę drzwi i wyszła na niewielki korytarz. Na jego końcu zobaczyło puste biurko, oświetlone wiszącą nad nią lampą i było to jedyne oświetlenie korytarza. Kilkoro drzwi wiodło do jakichś pomieszczeń. Usłyszała jakieś głosy i poszła w ich kierunku, podtrzymując się o ścianę. Ostatnie drzwi, tuż koło biurka, były otwarte i to zza nich dochodziły głosy. Kiedy podeszła, zobaczyła tego samego lekarza, z którym rozmawiała uprzednio, rozmawiającego z mężczyzną w mundurze. Na jej widok wojskowy chwycił karabin oparty o ścianę i wymierzył w jej kierunku, ale lekarz powstrzymał go spokojnym gestem ręki.
- Co tu robisz? Nie wolno ci wstawać, a on – lekarz wskazał głową na żołnierza – ma cię pilnować. Mało masz kłopotów? – mówił po angielsku znakomitą, niemal szkolną angielszczyzną.
- Pić mi się chce…
- Wracaj do łóżka, za chwilę do ciebie przyjdę.
- Dobrze – odpowiedziała potulnie i odwróciła się, ale zawroty głowy były tak silne, że upadłaby, gdyby lekarz jej nie podtrzymał.
Mężczyzna w mundurze przerzucił karabin przez plecy i wziął ją na ręce, wyraźnie bez wysiłku. Zaniósł ją, położył do łóżka i jakoś tak troskliwie okrył prześcieradłem. Było bardzo gorąco, choć słyszała szum wentylatorów. A może to szumiało jej w głowie…?
Lekarz przyszedł po kilku minutach. Szepnął coś do ucha żołnierzowi i ten wyszedł bez słowa na korytarz. Usiadł na brzegu łóżka, podtrzymał jej głowę dłonią i pomógł jej napić się wody z kubka, który przyniósł. Poczuła ulgę razem z przepływającymi przez jej usta i przełyk kroplami wody. Kiedy nieco ugasiła pragnienie, położyła znów głowę i przymknęła oczy.
- Powinnaś jak najwięcej spać – powiedział lekarz. – a już na pewno nie powinnaś wstawać na razie. Jesteś pod strażą, a i ja odpowiadam za ciebie przed komendantem miasteczka. Z nim nie ma żartów.
- Pragnienie mnie obudziło… Gdzie jestem?
- Nie mogę ci tego powiedzieć. Zwłaszcza, że na żadnej mapie nie ma tego miejsca.
- Rozumiem… Ale to miejsce we władaniu wojsk rządowych, prawda?
- Prawda. Ale to wcale nie znaczy, że jesteś bezpieczna, choć… dotąd miałaś bardzo wiele szczęścia. Wyjęliśmy z ciebie kilka odłamków i jedną kulę, a w jaki sposób dotarłaś do wsi, to tego nie wie nikt. Przeszłaś prawdopodobnie pieszo kilka kilometrów.
- Niewiele pamiętam… A ktoś wie co się tam wydarzyło?
- Ja nie wiem, a nawet jeśli wiem, to nie mam prawa ci tego mówić. Jutro… – spojrzał na zegarek – a raczej już dzisiaj rano komendant, mimo moich zastrzeżeń, będzie cię przesłuchiwał. Wymogłem na nim tylko tyle, że zrobi to tu, w szpitalu, a nie u siebie. Choć to i tak szpital wojskowy. Warunki niemal polowe, ale jak na to co możliwe, to i tak jest tu przyzwoicie.
-W porównaniu z tym co przeszłam, to jest tu jak w niebie – Monika spróbowała się słabo uśmiechnąć.
- Więc jednak, kłamczucho, coś pamiętasz. Lepiej powiedz komendantowi o wszystkim, dla swojego bezpieczeństwa.
- Prawie nic nie pamiętam, oprócz tego, że było koszmarnie.
- Brat nie chciał mi zdradzić żadnych szczegółów… Powiedział tylko, że kogoś szukasz… Nie wiem, czy odważyłbym się na taką wyprawę z jakiegokolwiek powodu. Nie powinnaś aż tak ryzykować. Nikt nie jest tego wart.
- Nieprawda. Są ludzie dla których warto zaryzykować nawet życie.
- Narzeczony? Ukochany?
- Ojciec – szepnęła – nie mów komendantowi…
- Ojciec? – lekarz był wyraźnie poruszony. – To co innego… W naszym kraju rodzice są święci…
- W moim różnie to bywa…
Na chwilę zapadła cisza. Monika przymknęła oczy, czuła, że zawroty głowy ustępują, ale nadchodzi wielka senność.
- Słaba jestem bardzo…
- Powinnaś się cieszyć, że żyjesz i jesteś w jednym kawałku. Teraz , przed tobą ciężki dzień, o ile znam komendanta – uśmiechnął się lekko.
Nie zauważyła tego uśmiechu i ledwie dosłyszała te słowa. Zasypiała, zapadając się w ciemność odpoczynku. Noc powoli rzedła ustępując z wolna miejsca porankowi . Ciszę przerywały tylko kroki wychodzącego lekarza i Monika usnęła twardym, mocnym snem.
Już nie spała, kiedy usłyszała tupot podkutych, wojskowych butów na korytarzu. Zdążyła nawet zjeść coś, co przypominało zupę, ale nie miało żadnego smaku. Czuła się nieco silniejsza i – ku swemu zdumieniu – gotowa na kolejne wyzwania, jakiekolwiek by miały one być. Komendant wszedł do sali szybkim krokiem w towarzystwie ubranego po cywilnemu mężczyzny, który na stoliku ustawił stary laptop i usiadł na krześle przy nim.
- Tym razem spodziewam się jasnych i rzeczowych odpowiedzi – powiedział komendant po angielsku. – Wszystko co powiesz będzie zapisane.
- Nie mam za wiele do powiedzenia, oprócz może „dzień dobry”.
- Dopiero się okaże czy będzie dobry… dla ciebie.
- Nie powinnam czasem prosić o kontakt z moją placówką dyplomatyczną?
- Na razie nie wiem kim jesteś i czy pozwolę ci na cokolwiek, dopóki się nie dowiem.
- Prawo międzynarodowe gwarantuje mi…
- Słuchaj no, kobieto – przerwał jej przez zaciśnięte zęby – tutaj ja stanowię prawo i mię-dzynarodowe i jakie tylko sobie chcesz. Albo odpowiadasz na pytania, albo wylądujesz w miejscu, w którym już byłaś i wtedy wrócimy do tej rozmowy, ale bez takiego komfortu jak teraz, rozumiesz?
- Rozumiem – postanowiła przestać się stawiać, przynajmniej na jakiś czas.
- Tak lepiej. Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś?
Monika w kilku zdaniach opowiedziała o sobie i o poszukiwaniach ojca, nie wdając się w szczegóły, ani nie wspominając ani słowem o pułkowniku i jego oddziale. Starała się mówić tylko tyle ile musiała, unikając szczegółów, które mogłyby bądź to jej samej zaszkodzić, bądź to pozwolić na identyfikację kogokolwiek. Komendant słuchał bez słowa, a mężczyzna w cywilu skrzętnie wszystko zapisywał w komputerze.
- No dobra – komendant robił wrażenie nieco łagodniejszego. – To teraz opowiesz mi o potyczce na pustyni.
- Nic o niej nie wiem.
- Rozumiem. Więc ni z tego ni z owego twój samochód rozpłynął się w pustynnej mgle, a rany od wybuchu i kuli zrobiły się same jak spałaś, tak? A karabin, którym się podpierałaś jak dotarłaś do wioski , to znalazłaś na poboczu drogi, tak?
- Nie wiem nic o potyczce… Kiedy jechaliśmy, to zatrzymali nas jacyś ludzie, a potem był wybuch i nic nie pamiętam. Ocknęłam się obok spalonego samochodu, koło którego leżał karabin. Wzięłam go, bo dzikie zwierzęta się kręciły i chciałam je odstraszyć.
- Kręcisz – komendant znów zaczął okazywać zniecierpliwienie. – Ale dobrze, na tym poprzestańmy. Może jak ja ci coś opowiem, to zaczniesz rozmawiać ze mną inaczej – wyjął z kieszeni papierosy.
- Tu chyba nie wolno palić – powiedziała Monika.
- Mnie wszystko wolno – warknął, ale schował paczkę z papierosami z powrotem do kieszeni.
- Mnie nie przeszkadza – spodobało jej się, że na moment była górą – ale lekarze zabraniają z reguły…
- Moje ustalenia są takie – komendant zdawał się nie dostrzegać jej małej złośliwostki – że ktoś, jakiś dobrze wyszkolony oddział komandosów, polował od dłuższego czasu na jednego z terrorystów, czy, jak to oni nazywają, rebeliantów. Prawdopodobnie go upolowali, ale wydarzyło się coś takiego, że akcja przebiegła nie całkiem tak jak zaplanowali. Wiem, że go już mieli i odlatywali sobie spokojnie, kiedy coś się stało i śmigłowce musiały zawrócić i wziąć udział w walce. Nie wiem jak się skończyła, czy mieli straty… Posprzątali po sobie tak, że nie został żaden ślad, żaden trup, żaden kawałek czegokolwiek… Ludzie z niedalekiej wioski widzieli lecące śmigłowce, które niespodziewanie zawróciły, a potem słyszeli odgłosy strzałów z ciężkiej broni. I nagle znajdujesz się ty, postrzelona, poraniona, ledwie żywa, z karabinem w rękach… I mówisz mi, że to zbieg okoliczności, bo akurat tamtędy przechodziłaś… I sądzisz nadal, że ja w to uwierzę? A jak by tego było mało, to jakiś czas temu dostałem informację, że zaginęła jakaś turystka z Europy i wszyscy jej szukają… I dziwnym trafem jej rysopis odpowiada twojemu wyglądowi. I nadal będziesz się upierać, że akurat przypadkiem przechodziłaś obok, tak? I ja mam uważać, że nie jesteś kimś, kogo nie powinienem aresztować, albo od razu zastrzelić, tak? Tak to sobie wyobrażasz?
- Czy już pan kogoś o mnie powiadomił? – Monika czuła, że już nie tryumfuje.
Komendant westchnął ciężko, jakby bił się z myślami, jakby zastanawiał się ile i co może jej powiedzieć. Przez chwilę milczał, wpatrując się gdzieś w przestrzeń.
- Jesteś w miejscu, które jest tak tajne, że jedyna łączność ze światem, to wiadomości przekazywane ustnie przez oddziały specjalne i zaopatrzenie. Jesteśmy bardzo blisko granicy z Jordanią i na ciągłym nasłuchu kilkunastu wywiadów… Nie, jeszcze nikt nie wie o tobie i nie mam pojęcia kiedy ktokolwiek się dowie. Teraz twoja kolej. Powiedz mi to wszystko co powinienem wiedzieć.
- Panie komendancie – Monika szukała w głowie odpowiednich słów – jest pan żołnierzem i powinien mnie pan zrozumieć… Owszem, wiem nieco więcej niż powiedziałam, ale powiedziałam dokładnie tyle, ile mogłam powiedzieć. Czy pan to rozumie?
- Rozumiem, doskonale rozumiem. Problem polega tylko na tym, że na tym terenie nie ma prawa wydarzyć się nic bez mojej wiedzy. Domyślam się, że ci komandosi to byli sojusznicy, ale ja muszę wiedzieć o wszystkim co się tu dzieje. Choćby to miał sam prezydent USA grać w golfa na pustyni, ja mam o tym wiedzieć, rozumiesz?
- Tak, rozumiem, ale nie mogę panu powiedzieć niczego więcej. Po prostu mi nie wolno.
- I co mam teraz z tobą zrobić…? – komendant wyraźnie się zafrasował.
- Miałabym kilka propozycji – Monika uśmiechnęła się – ale pewnie dla pana są nie do przyjęcia.
- Oczywiście, że są nie do przyjęcia. Domyślam się co mogłabyś zaproponować.
- Więc mamy problem…
- Nie – teraz on uśmiechnął się, ale był to uśmiech raczej jadowity – to ty masz problem. Ja mam dość środków, żeby cię po prostu zamknąć i utrzymywać przez jakiś czas. Mogę też po prostu cię zastrzelić i zapomnieć o twoim istnieniu.
- Ale tego pan nie zrobi…
- Podaj mi jeden powód, dla którego mam tego nie zrobić.
- Polubił mnie pan – powiedziała bezczelnie.
- Ja jestem żołnierzem i to czy kogoś lubię czy nie, ma najmniejsze znaczenie.
- No to już nie wiem…
Komendant wstał i spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. Wyglądał jak człowiek, który nie-spodziewanie znalazł się w sytuacji, która – według jego zasad – nie miała prawa się wydarzyć i postawiła go w obliczu wyzwania, którego nie przewidział.
- Zastanowię się co z tobą zrobić – powiedział stanowczym tonem, w którym nie było ani cienia słabości. – Masz zakaz opuszczania tej sali bez zgody lekarza, który za to odpowiada. Jeśli go złamiesz lub jeśli w inny sposób będziesz sprawiać kłopoty, to osobiście cię rozszarpię. Czy wyrażam się jasno?
- Aż nazbyt…
- Do czasu aż podejmę decyzję co do ciebie, jesteś więźniem i w taki sposób będziesz traktowana i tak masz się zachowywać.
Potem zdecyduję co dalej.
Wyszedł zamaszystym krokiem, a mężczyzna w cywilnym ubraniu, który skrzętnie wszystko zapisywał w laptopie również pozbierał swój sprzęt, wstał i wyszedł w ślad za nim. Mimo, że nie miał na sobie munduru, Monika stwierdziła, że też musi być wojskowym, co osądziła po sprężystym kroku i podległym zachowaniu. Monika została sama ze swoimi myślami. Nie miała pojęcia ani co dalej będzie, ani co ma myśleć, ani gdzie jest, ani nawet jaki jest dzień tygodnia, miesiąca… Czuła się jak w jakiejś niemożliwej do opisania nicości, w zakamarku świata, który nie istnieje, w miejscu za-pomnianym przez Boga i ludzi, gdzieś w przepastnych czeluściach nieistnienia, abstrakcji, wręcz absurdu.
Ciąg dalszy nastąpi ...
Jacek Piecuch